Wstęp Boka Kotorska Góry Durmitor Wybrzeże i nie tylko Strona główna
dzień5 dzień6 dzień7 dzień8 dzień1 dzień20 dzień11 dzień12 dzień13
dzień14
dzień15
dzień16-17


...poprzedni dzień
Dzień 11, 18 sierpnia 2011 r. mapa dnia

Domek Babci

AKAPITDopakowanie zajmuje nam dosłownie kilka minut. Szybko zjadamy śniadanie i idziemy na ostatni spacer nad Czarne jezioro. Pogoda zachowuje się tak, jakby chciała nas tu za wszelką cenę zatrzymać. Świeci piękne słońce, na błękitnym niebie pojawiają się pojedyncze białe obłoczki. Słupek termometru oscyluje nieco powyżej 20 stopni. Jak pomyśle o temperaturach panujących na wybrzeżu, to mam chęć zastrajkować i ogłosić listę postulatów, z których pierwszy i najważniejszy to: „Precz z upałem!”.
AKAPITLeśna ścieżka ostatni raz prowadzi nas pomiędzy wysokimi, pachnącymi żywicą świerkami. Chłodnym, porannym powietrzem lekko się oddycha, czuć jeszcze wilgoć porannej rosy, a może nocnego deszczu. O tej porze nad jeziorem jest jeszcze pusto. Robimy pożegnalną sesję fotograficzną na tle Crvenej Gredy, Savina i Mededa. Spoglądam w górę w kierunku szczytów z wyraźnym niedosytem i tęsknotą. Basię ciągnie nad morze. No i co ja mogę biedny miś...?


Crvena Greda

...sesję fotograficzną na tle Crvenej Gredy...

...i Mededa

O tej porze nad jeziorem jest jeszcze pusto

Ściana Crvenej Gredy. Skałki po prawej to Ražana Glava (1862 m)
AKAPITAutobus rusza o 11:30. Z rozkładu wynika, że pojedziemy tzw. starą drogą przez miejscowość Boan. To nawet fajnie, bo dzięki temu zobaczymy nieznane nam jeszcze zakątki Czarnogóry. Nowo wybudowaną drogę z tunelem przebitym przez górę Ivica, która do niedawna broniła dostępu do Žabljaka od południa, przecież już widzieliśmy. Stara droga od samego początku zapowiada się ciekawie. W porównaniu z nową, jej szerokość jest znacząco mniejsza. Autobus zaś jest jak najbardziej pełnowymiarowy. Ruch jest tu minimalny i zdecydowanie bardziej lokalny niż tranzytowy, ale jednak jest. Przez chwilę jedziemy za stareńką ciężarówką, której możliwości kończą się gdzieś w okolicach 40 km/h. Na szczęście dość szybko skręca w boczną drogę. Następny jest ciągnik z przyczepą, który już musimy wyprzedzić. Nie mam pojęcia jak kierowcy się to udało na tak wąskiej drodze. A ona nie dość, że wąska, to jest do tego piekielnie kręta. Co zaś robi kierowca? Oczywiście co chwila rozmawia przez telefon komórkowy.

Żegnajcie!

Następny jest ciągnik...

...nie dość, że wąska, to piekielnie kręta...
AKAPITPoczątkowo jedziemy przez odkryty płaskowyż pośród wzgórz przypominających moreny. Za sobą widzimy coraz bardziej oddalające się szczyty wschodniego Durmitoru. Im dalej, tym wyższe zbocza pojawiają się to z jednej, to z drugiej strony drogi. Znajdujemy się w dolinie Bukovicy. Staram się zapamiętywać nazwy mijanych miejscowości, a także te pojawiające się jedynie na drogowskazach. Mapa, którą mamy nie jest specjalnie dokładna, ale będę usiłował odtworzyć potem naszą trasę.

...coraz bardziej oddalające się szczyty...

...jedziemy przez odkryty płaskowyż...

...pośród wzgórz przypominających moreny...
AKAPITKierowca dba, by pasażerowie nie nudzili się zanadto długą trasą. Ponieważ autobus jest wyposażony w zestaw video, ukulturalniamy się, oglądając koncertowy występ serbskiej piosenkarki Cecy. Mimo, a może właśnie dzięki wyglądowi gwiazdy filmów „akcji” (w niektórych kręgach określanych jako „przyrodnicze” ;-) ) na Bałkanach ma ona status sławy. I nie przeszkadza temu fakt, iż jest mocno kontrowersyjną postacią z racji swojego niegdysiejszego związku z nacjonalistycznym serbskim politykiem, oskarżanym o zbrodnie wojenne dowódcą paramilitarnego oddziału „Tygrysów” –  Arkanem. Mimo że nie rozumiem słów, muzyka mocno siedząca w bałkańskich ludowych korzeniach (ten rodzaj muzyki zwany jest tutaj turbo-folkiem) i sposób interpretacji niektórych piosenek, wyraźnie wskazują na pseudopatriotyczny ton, odwołujący się zapewne do nacjonalizmów, o czym wydaje się również świadczyć zachowanie koncertowej publiczności. Szczytem (dla mnie hipokryzji i obłudy) jest jedna z piosenek, w czasie której mocno podretuszowana silikonem artystka demonstracyjnie roni i ociera łzy. Być może po swoim mężu-zbrodniarzu zamordowanym w 2000 roku, prawdopodobnie w wyniku przestępczych porachunków.
AKAPITPrzez następnych kilkanaście kilometrów droga w kierunku Savnika jest niezwykle malownicza, choć Basia wydaje się tego nie dostrzegać lub raczej nie chce tego dostrzec. Po prostu na zmianę ze stromymi, zalesionymi ścianami wąwozu co i rusz ukazują się głębokie przepaści, wydające się tylko czyhać na jeden nieuważny ruch kierownicy. Droga wije się przyklejona do zbocza, a gdzieś w dole toczy swoje wody rzeka. Ruch jest niewielki, więc w zasadzie nie powinno dziwić, że na jednym z mostów, które przychodzi nam przemierzyć, zamieszkało sobie stadko krów. O tym, że jest to meldunek jak najbardziej stały, a nie czasowy, świadczy gruba warstwa krowiego łajna ścieląca się na asfalcie oraz fakt, że krowy bardzo niechętnie podnoszą się z południowej sjesty i robią miejsce dla autobusu dopiero po kilkakrotnym popędzeniu ich klaksonem. Przed samym Savnikiem czekają nas jeszcze wąskie serpentyny, z których zresztą widać już nową drogę. Tu zamykamy pętlę. Dalsza podróż przebiega bez zakłóceń. Zauważam, że najczęściej spotykanym zestawem znaków drogowych jest tu znak ostrzegający przed osypującymi się skałami oraz drugi, ostrzegający o niebezpiecznym zakręcie.

...zamieszkało sobie stadko krów...

...widać już nową drogę...

...najczęściej spotykany zestaw znaków...

...witani czerwonym dywanem...
AKAPITPo około dwóch godzinach jazdy dojeżdżamy do Nikšićia. Tu znowu jesteśmy witani czerwonym dywanem na dworcu. Autobus ma krótką przerwę. Korzystamy i przez chwilę prostujemy nogi na peronie. Temperatura jest tu już znacznie wyższa niż w górach. Zmieniamy miejsca, bo mimo działającej klimatyzacji nie chcemy siedzieć w słońcu. Nie ma z tym problemu, gdyż autobus wyraźnie się wyludnił. Zamiana miejsc ma jeszcze jeden skutek. W kieszonce fotela znajdujemy gazetę. To jakiś miejscowy dziennik. I to dzisiejszy! Z nudów przeglądamy. Oczywiście większość informacji pozostaje dla nas z oczywistych względów niedostępna, jednak prognoza pogody wydaje się w miarę zrozumiała, zwłaszcza że opatrzona jest stosownymi rysunkami. I wynika z niej niedwuznacznie, że mientkiej gry nie będzie i musimy się przygotować na temperatury mocno przekraczające 30 stopni. I słońce, słońce, słońce... Prócz tej informacji natrafiamy na różne rozkłady jazdy, w tym rozkład jazdy kolei. Wynika z niego, że w Podgoricy powinniśmy zdążyć na pociąg do Baru przez Sutomore, które leży około 10 kilometrów od naszego celu – Petrovača. Oczywiście że moglibyśmy tam
pojechać i autobusem, ale podróż pociągiem ma mieć również walor poznawczy. Chcemy się przekonać, jak wygląda kolej w Czarnogórze i czy można na niej polegać. Bowiem kto wie, może będziemy mieli jeszcze jakieś plany wobec niej? A poza tym kto nie lubi podróżować koleją ręka do góry! Nie widzę.
AKAPITDo Podgoricy dojeżdżamy tuż przed godziną 15. Miasto to w czasach rzymskich znane było jako Birziminium, a w czasach późniejszych Ribnica. To tutaj w roku 1132 urodził się serbski żupan Stefan Nemanja późniejszy władca Zety, mający swoje miejsce również w historii Czarnogóry. Podgorica weszła w skład Serbii, a następnie znalazła się pod rządami Wenecji. W latach 1466–1878 była częścią Imperium Osmańskiego, a następnie Czarnogóry. W listopadzie 1918 roku Wielkie Zgromadzenie Serbskie uchwaliło włączenie Czarnogóry do Serbii. Po II wojnie światowej Podgorica wraz z całą Czarnogórą weszła w skład Jugosławii. W czasie jej  trwania światowej Podgorica była okupowana przez wojska włoskie, a od roku 1943 hitlerowskie. Z polecenia głównodowodzącego siłami partyzanckimi Josipa Broz Tito w roku 1944 Podgorica została zbombardowana i całkowicie zniszczona przez naloty alianckie. W latach powojennych miasto zostało odbudowane od podstaw w zupełnie nowym kształcie, a jego nazwa na cześć marszałka Tito zmieniona została na Titograd. W 1946 roku do Titogradu z Cetynii została przeniesiona stolica Czarnogóry. Powrót do dawnej nazwy nastąpił 2 kwietnia 1992 roku.

W drodze do Podgoricy

Przedmieścia....

...a może już miasto
AKAPITPo raz kolejny utwierdzamy się w przekonaniu, że temu miastu brak chyba wszystkiego, a przede wszystkim uroku. Przedmieścia wyglądają jak wielka strefa przemysłowo-budowlana, stare bloki mieszkalne robią koszmarne wrażenie, a te nowe zniechęcają stepowym otoczeniem. Ale czego można oczekiwać od miasta zbudowanego niemal od podstaw po wojnie na komunistyczną modłę? Być może centrum prezentuje się lepiej, my jednak nie mamy czasu na jego zwiedzenie.

...stare bloki mieszkalne...

...robią koszmarne wrażenie...

...nowe zniechęcają stepowym otoczeniem
AKAPITNatychmiast po wyjściu z autobusu uderza w nas lejący się z nieba ŻAR. Mamy 20 minut do odjazdu pociągu. Na szczęście dworce autobusowy i kolejowy są oddalone od siebie o jakieś 100 metrów, więc nawet obładowani plecakami zdążymy bez problemu. Szybko upewniam się na rozkładzie, że pociąg faktycznie odjeżdża za kilka minut, robię tradycyjną „rozkładówkę”, czyli fotkę rozkładowi jazdy, po czym idziemy do kasy. Tu kolejna miła niespodzianka. Bilet kosztuje tylko 2 € od osoby, więc mniej niż prawdopodobnie zapłacilibyśmy za bilet autobusowy. Idziemy na peron. Pociąg już na nas czeka. Choć z wyglądu lokomotywa niewątpliwie nie przypomina TGV, to wygląda solidnie. Wagony w zasadzie podobne są do polskich, zwłaszcza tych w pociągach osobowych kolei regionalnych. Jednym

...lokomotywa niewątpliwie nie przypomina TGV...
słowem odmalowane, ale czasy świetności dawno minione. Co tam minione. To po prostu lekko tylko podpicowany kolejowy złom. Czyli czujemy się jak w domu i nic nas nie zaskoczy. Na szczęście okna się otwierają, bo gorąc w tej stalowej puszce stojącej zapewne od dłuższego czasu w pełnym słońcu, jest nie do wytrzymania. Odjeżdżamy punktualnie, pożegnawszy Podgoricę przeciągłym sygnałem. W pociągu jest niewielu pasażerów, nie mamy więc problemu ze znalezieniem wolnych miejsc. 
AKAPITPrzed nami około godzina jazdy i kilka ciekawostek na trasie. Tory wiodą teraz

przez równinę, na której umiejscowiona została powojenna stolica Czarnogóry. Równina jest spalona słońcem.W przenośni i dosłownie. Widzę ogromne połacie czarnych, spalonych łąk. Właściwie nie łąk, a stepów, bo te, które jakimś cudem oparły się jeszcze ogniowi są wyschnięte i nadają się raczej na scenografie do westernów niż na pastwiska. W oddali widać też wielkie winnice. Te wyglądają kwitnąco, a mówiąc ściślej zielono, zapewne dzięki sztucznemu nawadnianiu. Mijamy kilka maleńkich stacyjek. Co ciekawe ich nazwy pisane są w dwóch alfabetach, łacińskim i Cyrylicą. W Durmitorze, podobnie zresztą jak nad Boką Kotorską, nie widzieliśmy w ogóle cyrylicy. Tu jest jej całkiem sporo. Nasz pociąg to osobowy, więc zatrzymujemy się na wszystkich stacjach. Przez pewien czas jedziemy wzdłuż drogi biegnącejrównolegle do torowiska, obok poruszających się po niej samochodów. Wymieniamy przyjazne gesty z podróżującymi ludźmi. Chwilę później otwiera się przed nami widok na Jezioro Szkoderskie. To największe jezioro Półwyspu Bałkańskiego w części należy

...ogromne połacie spalonych łąk...

...kilka maleńkich stacyjek...

Prawdziwe lotnisko kryje się za cyprysami

W oddali widać też wielkie winnice
do Albanii (ok. 1/3 powierzchni), w części zaś do Czarnogóry. Z racji stosunkowo niewielkiej głębokości, a także dużych wahań poziomu wód, które z kolei mają wpływ na występowanie w tym rejonie mokradeł i bagien, jest ono siedliskiem wielu rodzajów ptaków. Ze względu na to, jezioro w swej czarnogórskiej części jest objęte parkiem narodowym. Jezioro Szkoderskie od  Adriatyku  oddzielają  góry  Rumija. To

...zatrzymujemy się na wszystkich stacjach

...jedziemy wzdłuż drogi...

...równolegle do torowiska...

Miejscowość Vranija

...widok na Jezioro Szkoderskie

Grobla na jeziorze
przez nie musimy się przedostać. Aby znaleźć się na wybrzeżu, pociąg wjeżdża do tunelu. Jest to jeden z dwóch najdłuższych tuneli na szlaku kolejowym Bar – Belgrad i najdłuższy na czarnogórskim jego odcinku, 6170 metrowy tunel „Sozina”. Tunel o tej samej nazwie, tyle że drogowy został oddany do użytku w 2005 roku i skrócił o ok. 30 km drogę z Podgoricy do Baru. Nie za darmo. Za ten skrót trzeba zapłacić 2,5 €, czyli więcej niż za bilet kolejowy na tej trasie.
AKAPITPrzez dobrych kilka minut jedziemy w podziemnym chłodzie i ciemnościach, rozpraszanych tylko przez wagonowe świetlówki. Gdy znów staje się jasność, jesteśmy już na primorju i naszym oczom ukazuje się Adriatyk. Ponownie uderza w nas gorące powietrze. Wysiadamy z pociągu i kierujemy się na przystanek autobusowy. Mamy szczęście, a przynajmniej tak nam się wydaje. Autobus w kierunku

Bagnisty brzeg jez. Szkoderskiego

To przez nie musimy się przedostać

...jesteśmy już na primorju...
Petrovača czeka akurat w zatoce. Na przystanku stoi mężczyzna, który pełni chyba rolę „przystankowego”. Przywykliśmy już do różnych dziwnych funkcyjnych w tym kraju, więc nic nas już nie zdziwi. Pomaga nam załadować plecaki do bagażnika. Nie bez trudu, bo bagażnik, jak i sam autobusik jest niewielki. Wsiadamy. Tym razem o dziwo bilety sprzedaje sam kierowca. I tu szczęście pokazuje swoje drugie, ciemne oblicze. Zostajemy ewidentnie naciągnięci. Za około 10-kilometrowy odcinek płacimy podwójną stawkę. Ale o tym przekonamy się dopiero przy następnej podróży tą trasą. No cóż, wysiedliśmy prosto z pociągu, z wielkimi plecakami i pewnie kierowca uznał, że dopiero co przyjechaliśmy do Czarnogóry, więc będziemy łatwym łupem. Zdziwiło mnie jednak później to, że dał nam bilety i to za taką kwotę, jaką zapłaciliśmy. No cóż, widocznie był na prowizji...
AKAPITSłońce wisi jeszcze wysoko nad horyzontem, gdy dojeżdżamy do Petrovača. Wysiadamy na dworcu, a może raczej większym przystanku. Postanawiamy nie szukać sami kwatery tylko osób oferujących noclegi, zazwyczaj kręcących się w okolicy dworców. Zaczepiamy kobietę w średnim wieku, pytając o pokój w cenie do 25 €. Nie, ona takiego nie ma, ale prowadzi nas do niewielkiej kawiarenki położonej tuż obok dworca i zaczyna konferować z siedzącymi tam ludźmi. W końcu jeden z mężczyzn twierdzi, że ma niedaleko pokój i za 25 € nas przyjmie. Nauczeni doświadczeniem z Kotoru pytamy o klimatyzację. Tak, jest klimatyzacja. Pytamy o kuchnię.
AKAPIT– Nie kuchni nie ma.
AKAPIT– No, a wodę będzie chociaż można ugotować? – w końcu nie będziemy tu przecież przygotowywać obiadów, a tylko Basia potrzebuje codziennej, porannej dawki kofeiny.
AKAPIT– A tak, wodę można.
AKAPITRozmawiamy zasadniczo po angielsku. Zasadniczo, bo co prawda Zoran, ponieważ tak ma na imię nasz ewentualny gospodarz, nieco pilniej uczył się angielskiego niż spotkani w Žabljaku  Czarnogórcy, to jednak słychać, że komunikacja w tym języku sprawia mu lekką trudność. Idziemy więc we trójkę oglądnąć pokój. Zastanawiamy się oboje na ile owo „niedaleko” ma pokrycie w rzeczywistości. Okazuje się jednak, że rzeczywiście pokój jest niecałe 5 minut od dworca. Jedynym mankamentem jest stromizna bocznej uliczki, którą musimy pokonać. Dom to typowy apartamentowiec budowany pod turystów. W pierwszym odruchu mamy nadzieję, że będziemy mieć pokoik z balkonem i widokiem na morze, bo takie jako pierwsze rzucają się nam w oczy. Jednak nasz jest od strony dokładnie przeciwnej i wychodzi na stromą skarpę. Trudno, za 25 € nie można mieć wszystkiego. W dodatku nasz gospodarz będzie mieszkał z nami. No nie, na szczęście nie w tym samym pokoju, ale w sąsiadującej z nim kuchni. Zresztą jak się okaże i tak częściej przebywał będzie poza domem, a konkretnie w tejże samej kawiarni, z której go wyłowiliśmy. -Czy raczej on nas. My zresztą\też-nie mamy zamiaru przesiadywać w domu. Na wszelki  wypadek  wymieniamy  się

...nasz jest od strony dokładnie przeciwnej...
numerami telefonów i zostajemy poinstruowani w sprawie obsługi klimatyzacji, po czym Zoran znika. My tymczasem się rozlokowujemy. Pokój jest nieduży, ale wystarcza na nasze potrzeby. Najważniejsze,  że panuje w nim przyjemny chłód. Jest jeszcze wcześnie, więc nie zamierzamy próżnować. Bierzemy po szybkim prysznicu i idziemy do miasta. Przechodząc obok miejscowej apteki, na wyświetlaczu zauważam najpierw godzinę 18:16, a następnie temperaturę powietrza 35 stopni Celsjusza. Piekarnik...


AKAPITWedług przewodnika miasteczko ma 1,5 tys. mieszkańców. W tej chwili jest ich tu co najmniej 4 razy tyle. Oczywiście większość to turyści. A z tej większości z kolei większość stanowią Rosjanie. Gdzie się nie odwrócić, słychać rosyjski język.
AKAPITIdziemy do przystani. Na jej końcu stoją pozostałości weneckiej twierdzy portowej. Obecnie mieści się tam restauracja, a na wysokim murze znajduje się punkt widokowy. Widać stąd całe miasteczko, plażę oraz przeważnie skaliste, rozciągające się na długości wielu kilometrów wybrzeże. Widzimy
też leżące niecały kilometr od brzegu dwie niewielkie, skaliste wysepki – Katič i Sv. Neđelja. Na tej ostatniej marynarze z Petrovača wybudowali niewielką cerkiewkę. Podziwiamy szmaragdową wodę i nurzające się w niej skały o przedziwnych formach i kształtach. Czekamy na zachód słońca. Widoki są tak piękne, że niebezpiecznie mocno zahaczają o kicz. Słońce na różowo-pomarańczowym niebie zbliżające się do linii horyzontu, skalisty brzeg wpadający do mieniącej się złocisto morskiej toni, żaglówka sennie kołysząca się na leniwej fali... Okropność jednym słowem ;-) Ale nam to specjalnie nie przeszkadza. A Basi zwłaszcza.

...dwie niewielkie, skaliste wysepki...


...skały o przedziwnych formach i kształtach...


Widoki są tak piękne, że niebezpiecznie mocno zahaczają o kicz







AKAPITTuż po zachodzie nagle odzywa się mój telefon. Ki czort mnie tu na końcu świata dopadł!?
AKAPITRzut oka na wyświetlacz sprawę wyjaśnia – Zoran.
AKAPIT– No to piknie – myślę sobie – ciekawe jak się dogadamy, bo pomijając barierę językową, niewielkie, ale jednak fale, rozbijają się z pluskiem o betonowe nabrzeże zaraz obok mnie.
AKAPITOdbieram.
AKAPIT– Gdie wy? Ja zabył kliuć od kwartiry – Zoran gładko uznał, że najlepszym rozwiązaniem będzie przejście na łamany serborosyjski. AKAPITNa szczęście ze szkoły jeszcze to i owo pamiętam, w końcu przez dobre 8 lat różni pedagodzy starali się mnie tego języka nauczyć. Choć wcale nie jest mi to na rękę, obiecuję zjawić się za jakieś 15-20 minut, bo tyle zajmie mi dość szybki marsz na kwaterę. Myślę sobie jednak, że jeżeli Zoran będzie nas częściej w ten sposób zaskakiwał, to moje konto na komórce przybierze wkrótce postać zdeklarowanego anorektyka. Wszak jesteśmy poza terenem Unii, a płacić muszę również za połącznia odebrane. A my nie mamy raczej zamiaru siedzieć w domu i pilnować by Zoran zabierał klucze.

...jak we wszystkich nadmorskich kurortach
AKAPITBasia zostaje w okolicy pustej już o tej porze wąziutkiej plaży, a ja szybkim krokiem idę pod górkę do domu. Po pół godzinie jestem z powrotem. Zapada już zmrok. Pozostałości po forcie są ładnie podświetlone i kolorystycznie komponują się z wieczornym niebem. Szwendamy się z wolna po nadmorskiej promenadzie. Jest jak we wszystkich nadmorskich kurortach na całym świecie. Wszędzie masa sklepów, sklepików, straganów i stoisk, w których królują atrybuty plażowicza w postaci dmuchanych kół i piłek, leżaków i parasoli, a także owoce, słodycze, stroje plażowe, kapelusze, okulary, koraliki, kolczyki i... tak można by wymieniać bez końca. Ze wszystkich stron dobiega muzyka. Oczywiście jeżeli za muzykę uznamy kakofonię będącą zlepkiem fragmentów muzycznych, zmieniających się wraz z każdym mijanym lokalem. Jest tu również rozbudowana sieć gastronomiczna w postaci czy to tanich budek z równie tanim śmieciowym żarciem, czy też drogich restauracji z drogimi odmianami śmieciowego żarcia. Dla -każdego -coś odpowiedniego w zależności od upodobań,
a przede wszystkim od zasobności portfela. Wśród tych wszystkich przybytków kręcą się turyści szukający okazji do wydania pieniędzy zarobionych w pracy, której nienawidzą, na rzeczy, których nie potrzebują. Muszę samokrytycznie przyznać, że ten klimat jest mi organicznie obcy, ale rozumiem, że każdy ma prawo do spędzania wolnego czasu tak, jak lubi.
AKAPITJeszcze na chwilę zaglądamy na przystań. Jest ciut ciszej i spokojniej niż na promenadzie. Być może dlatego, że jest tu też diablo ciemno. Światło zapewniają jedynie unoszące się na łagodnej zatokowej fali niewielkie, turystyczne stateczki szykujące się do nocnych rejsów. Dzięki silnym reflektorom przez szklane dno można z nich podziwiać różne gatunki ryb. Po omacku wchodzimy na platformę widokową. Tu ciemności są już absolutnie egipskie. Jednak dzięki temu możemy obserwować podświetlone nadbrzeżne skały, ale przede wszystkim migocące światła całego Petrovača. Co by nie powiedzieć – jest pięknie!



następny dzień...