Wstęp Boka Kotorska Góry Durmitor Wybrzeże i nie tylko Strona główna
dzień5 dzień6 dzień7 dzień8 dzień1 dzień20 dzień11 dzień12 dzień13
dzień14
dzień15
dzień16-17


...poprzedni dzień
Dzień 14, 21 sierpnia 2011 r. mapa dnia

Idziemy na plażę
AKAPITBasia budzi się w nocy i słyszy, jak sąsiedzi gdzieś za ścianą głośno rozmawiają. Z niezrozumiałych słów wyławia jedno – pożar. Ja tego nie notuję, ale gdy rano wstajemy, na porośniętym skąpą roślinnością wzgórzu powyżej, około 300 m od naszego domu rzeczywiście widać snujące się dymy, a wokół roznosi się swąd spalenizny. Do tego w nocy wiał silny wiatr, który zapewne ten pożar rozprzestrzeniał.
AKAPITDziś nam się nie spieszy. Dziś w jadłospisie króluje rekreacja. Jemy z wolna śniadanie i ucinamy sobie pogawędkę z Zoranem. Oczywiście rozmawiamy w konglomeracie języków rosyjskiego, serbskiego i angielskiego. Dla uproszczenia przekazu posłużę się od razu transkrypcją na polski. 
AKAPITZoran jest Serbem. Na stałe mieszka w Serbii, a do Czarnogóry przyjeżdża tylko w okresie wakacyjnym. Kiedyś był właścicielem kilku apartamentów, ale zjawili się Rosjanie i zaoferowali mu takie pieniądze za ich odsprzedaż, że byłby idiotą, gdyby z tej propozycji nie skorzystał. Zostawił sobie tylko ten jeden, do którego przyjeżdża na lato.
AKAPIT– Rosjanie wykupują na wybrzeżu bardzo dużo budynków – opowiada – ot, cały hotel tu wykupili. Ale nikt w nim nie mieszka. Żadnych gości, obsługi też nie ma. Stoi nieużywany. Na pewno ruska mafia tu pieniądze pierze. Ogólnie strasznie tu dużo ruskich. W sklepach, na plaży, wszędzie. W ogóle niedługo całą Czarnogórę wykupią.
AKAPITTak go słucham i myślę, że biorąc pod uwagę, iż czarnogórska demokracja jest jeszcze bardzo młoda, a administracja chyba siłą rzeczy opiera się na działaczach poprzedniego systemu, to ta perspektywa nie jest taka abstrakcyjna, jak mogłaby się wydawać. Wszak ludzie wychowani w poprzedniej epoce są nawykli do zwyczajów, których mieliśmy okazję doświadczyć wczoraj w pociągu w relacjach z konduktorem.
AKAPITZoran narzeka też, że Czarnogóra jest drogim krajem. Porównuje ją do Serbii, gdzie jak mówi wszystko jest tańsze. Tańsze mieszkania, tańsze jedzenie i owoce. Ale też żyje się trudniej, dużo trudniej. Nic nie mówi o sobie, a my nie mamy śmiałości pytać. Jest w wieku, który niemal w 100% gwarantował mu udział w wojnie bałkańskiej...AKAPIT
AKAPITIdziemy na plażę. Godzina jest dość wczesna, więc ta dopiero zaczyna się zapełniać. Do tego rezygnujemy z zatłoczonej, a przede wszystkim koszmarnie brudnej położonej tuż przy deptaku plaży miejskiej i wybieramy nieco oddaloną od centrum plażę Lućice, znajdującą się na południowy wschód od miasta za niewysokim pagórkiem. Od rana wieje silny wiatr od morza. To sprawia, że upał nie jest tak bardzo dokuczliwy. Zwłaszcza gdy siądzie się w cieniu na chłodnym piasku. Bez wahania wybieram taką właśnie formę plażowania. Czy ja już wspominałem że nie cierpię plaży?
AKAPITBasia wchodzi do wody. I tu nagłe rozczarowanie. Woda jest po prostu zimna. No, może nie tak zimna, jak Bałtyk, ale o wiele zimniejsza niż w dniu naszego przyjazdu do Petrovača. Rozwiązaniem tej zagadki okazał się właśnie ten silny wiatr, który wiejąc przez całą noc co prawda złagodził nieco upał, ale i nawiał do naszych zatoczek zimną wodę z otwartego morza. No i mamy „Adriatyk ocean gorący”...
AKAPITUmowa jest jasna – siedzimy na plaży dotąd, dokąd pod murkiem będzie choć kawałek cienia, w którym będę mógł się ukryć. A -że -ziemia -kręci -się -nieubłaganie, to -gdy


Wysepki Katič i Sv. Neđelja
upływa około półtorej godziny, idziemy na obchód okolicy. Wąską ścieżką nad urwistym brzegiem staramy się wdrapać na niewielkie wzgórze nad samym brzegiem morza. Nie jest to łatwe, bo z całkowitego braku publicznych toalet teren ten jest wykorzystywany do celów wiadomych. Rezygnujemy w momencie gdy zagęszczenie pola minowego zaczyna gwarantować utytłanie, a zapach budzi skojarzenia z nie sprzątaną nigdy latryną. Jednak z miejsca, do którego udało nam się dotrzeć w miarę bezpiecznie, mamy wspaniały widok na skalisty morski brzeg i dwie wysepki leżące na przeciw miasta. Kapitalne wrażenie sprawia też szmaragdowa, krystalicznie czysta toń Adriatyku, zdradzająca stojącemu wyżej obserwatorowi sekrety swojego dna. Z nieco -wyższej -perspektywy


...mamy wspaniały widok...

...na skalisty morski brzeg...
lepiej widzimy też stok wzgórza wznoszącego się powyżej naszego domu. Brązowawy kolor zdradza, że na ogromnej powierzchni jest zupełnie wypalone. Do tego w wielu miejscach cały czas sączą się z niego cienkie smużki dymu.
AKAPITWracamy do miasta. Chwile kręcimy się w okolicy przystani. Postanawiamy po południu wybrać się w rejs wzdłuż wybrzeża niewielką łodzią wycieczkową. Łodzi jest kilka z różnymi wariantami wycieczek. Za 10 € można popłynąć w dłuższy, ponad 6 godzinny rejs z przystankiem w Budvie albo za 6 € wybrać wariant dwugodzinny z rejsem 

...na ogromnej powierzchni jest zupełnie wypalone


Wysepki Katič i Sv. Neđelja
do wyspy św. Stefana i z powrotem. Są też droższe rejsy nocne połączone z obserwacją ryb i dna morskiego przez podświetlone szklane dno łodzi. My wybieramy wariant dwugodzinny i decydujemy się na ostatni rejs o godzinie 16:20. Słońce zmęczone całodziennym dorzucaniem do pieca nie powinno już wtedy dawać się bardzo we znaki.
AKAPITZ przystani idziemy na zakupy do miejscowego marketu. Musimy zrobić rozeznanie co do ewentualnych zapasów na drogę i nie tylko. Orientujemy się więc w cenach rakiji (chyba nie zaryzykujemy zakupu domowej „księżycówki” na bazarze) wina (miejscowe Vranac i Krstač były bardzo dobre) i piwa (Nikšićko forever!). Następnie odnajdujemy niewielki bazarek z owocami. Ku naszemu zdziwieniu ceny są tu bardzo wysokie. Wyższe nawet niż w większości sklepów. Owoce są ładne to prawda, ale takiej drożyzny to absolutnie nie usprawiedliwia. Od razu kojarzą mi się krakowskie place Na Stawach i Nowy Kleparz słynące z absurdalnie wywindowanych cen. Rozglądamy się za arbuzem. Chodzimy od straganu do straganu. Wszędzie są podobne, czyli jak dla nas zdecydowanie za duże. I za drogie – 0,45 € za kilogram, podczas gdy na deptaku w Budvie widzieliśmy po 0,25 €. W końcu jednak do Budvy nie pojedziemy, więc wynajdujemy małego nieboraczka i kupujemy go. Płacę sprzedawcy banknotem 10 €, ale widzę, że facet coś zaczyna kombinować. Niby trzyma te pieniądze w ręce i niby już sięga do zawieszonej na pasie saszetki by wydać mi resztę, gdy nagle odwraca się do stojącej gdzieś z tyłu za nim kobiety i coś zaczyna mówić. I widzę, że mój banknot chowa do tej saszetki i gada dalej w najlepsze.  
AKAPIT– O nie, gościu! – myślę – Żebyś się skichał, to nie dam się naciągnąć – i głośno upominam się o resztę, -bo -ten -cwaniak -w -tym 
czasie już odwrócił się z powrotem i bierze się za obsługę następnego klienta. Udaje bezczelny, że nie wie o co chodzi, ale widząc mój upór w końcu przypomina sobie, że reszty mi nie wydał. Wiem, że jak świat światem wszędzie handlarze usiłują naciągać naiwnych, ale takie wredne oszustwo mnie po prostu mierzi. Mam chęć rozbić mu tego arbuza na złodziejskim łbie i w tym momencie tracę co najmniej sporą część sympatii dla tego kraju i jego mieszkańców. Na szczęście równowagę przywraca mi wspomnienie babci, u której mieszkaliśmy w Žabljaku i Hariego w Ulcinj.
AKAPITZbliża się południe. Upał jest nieznośny, więc uciekamy do domu przeczekać najgorszy czas. Robimy sobie jedzenie i próbujemy arbuza. Na szczęście nie jest zły. W każdym razie lepszy od niezbyt dojrzałego kupionego w Žabljaku. Przez okno obserwujemy coraz gęstsze obłoki dymu unoszące się nad terenami objętymi pożarem. Na szczęście jesteśmy tu bezpieczni, bo co prawda odległość 300 m nie jest wielka, ale od ognia oddzielają nasz dom jeszcze dwie szerokie drogi, a i wiejący od morza wiatr ma korzystny dla nas kierunek. Kiedy jednak jedno z wysokich, zielonych drzew zajmuje się żywym ogniem, tracę pewność siebie. Na szczęście już po chwili widzę coś, jakby strugi wody, po których ogień wyraźnie przygasa i zaczynają się nad nim unosić obłoki pary. Znakiem tego strażacy są na miejscu i gaszą.

...obserwujemy coraz gęstsze obłoki dymu...

...jedno z wysokich, zielonych drzew...

...zajmuje się żywym ogniem...

...strażacy są na miejscu i gaszą
AKAPITPo południowej sjeście znów wybieramy się do miasta. Ja chcę z bliska zajrzeć smokowi w paszczę, Basia woli pochodzić po sklepach. Umawiamy się przed rejsem na przystani.
AKAPITWspinam się drogą w kierunku cały czas tlącego się pożaru. Stromym asfaltem spływają z góry wąskie strużki wody. Rozpalona słonecznymi promieniami nawierzchnia sprawia, że część wody od razu paruje. Na miejscu jest kilka wozów straży pożarnej i kilku strażaków. Jednak gaszenie przebiega niespiesznie i niespecjalnie skutecznie. Strażacy niby walczą z ogniem, ale robią to jakby albo nie umieli, albo im się za bardzo nie chciało. (Jakie gaszenie, taki skutek. Ogień będzie się tu jeszcze tlił do momentu naszego wyjazdu do Polski [przyp. autora]) Jednak musze im oddać sprawiedliwość, bo warunki do gaszenia mają ciężkie. Teren jest trudno dostępny, a wyposażenie bardzo skromne. Do tego dochodzi brak wody dowożonej tu jedynie stareńkim beczkowozem. Cóż, upał ma swoje prawa. Jednym z nich jest wywoływanie pożarów. Subtropikalna roślinność jakoś sobie poradzi. Tak jak figowiec, który wykiełkował pomiędzy asfaltem, a krawężnikiem nowej drogi.

Petrovač

Stromym asfaltem...

...spływają z góry wąskie strużki wody...

Teren jest trudno dostępny...

...a wyposażenie bardzo skromne

...pomiędzy asfaltem, a krawężnikiem...


Huśtanie jest znośne, słońce grzeje jeszcze dość mocno...
AKAPITNie mam czasu na długie kibicowanie dzielnymn strażakom, bo Basia czeka na mnie na przystani. A na nas czeka łódź. Z lekkim niepokojem patrzmy na fale. Niby nie są wielkie, ale wiatr wieje solidnie i można się spodziewać huśtania. Decydujemy się jednak popłynąć. Wsiadamy do zadaszonej łódki, która na oko może pomieścić około 20-30 osób. Gdy się zapełnia, ruszamy. Huśtanie jest znośne, słońce grzeje jeszcze dość mocno, ale wiatr daje ulgę. Płyniemy i podziwiamy skaliste wybrzeże. Po około 40 minutach dopływamy do wyspy św. Stefana. Od strony morza wyspa jest równie -niedostępna -jak od 
lądu. Tyle, że o ile tam dostępu bronią zastępy ochroniarzy, tu przeszkodą nie do zdobycia są piętrzące się warstwami skały. Wyspa jednak tak z lądu, jak i z wody wygląda niezwykle malowniczo. Kamienne domki z białymi okiennicami przykryte ceglasto-czerwonymi dachami wyglądają niepowtarzalnie. Opływamy wyspę prawie dookoła. Następnie zbliżamy się, rzecz jasna na stosowną odległość, do plaży Miločer, którą również znamy z odbytej dwa dni temu peregrynacji. To najdalej wysunięty punkt naszego rejsu. Tu statek zawraca i płynie w kierunku Petrovača. Przez cały czas podziwiamy skalisty brzeg poszarpany przez wieki i morskie fale oraz -wypiętrzone -powyżej -góry. Na

Opływamy...

...wyspę...

...prawie...

...dookoła
jednej z nich wznoszącej się nad samym św. Stefanem zauważamy maleńki monastyr św. Sawy. O ile u nas w takim miejscu zapewne stanąłby krzyż, a świątynia musi mieć rozmiar jeżeli nie monumentalny to przynajmniej znaczny, o tyle tutaj nie ma zwyczaju „krzyżowania” górskich szczytów, natomiast często można na nich spotkać wiekowe świątynie, które z racji swoich rozmiarów w naszym rozumieniu zasługiwałyby co najwyżej na miano kapliczek.


...zauważamy maleńki monastyr św. Sawy.

Lądowa część św Stefana


Płynąc...

...wzdłuż brzegu...
Płynąc wzdłuż brzegu, obserwujemy, jak wiele się tu buduje nowych domów. Przy czym z ich formy i położenia jasno wynika, że będą to typowe apartamentowce przeznaczone dla turystów. Zastanawia mnie jedno. Czarnogóra jest stosunkowo biednym krajem, a tych inwestycji jest naprawdę dużo i są prowadzone ze sporym rozmachem. Kto je w takim razie finansuje? --Czyżby --"kapitał ---zagraniczny”,
podobnie jak rozbudowywany właśnie przez Rosjan ogromny hotel, niegdyś należący do Jugosłowiańskiego Związku Motorowego? Wygląda okropnie, ale położenie ma naprawdę wyjątkowe.
AKAPITW nadbrzeżnych skałach widać wykute jamy. Część z nich to pozostałości po stanowiskach artyleryjskich, natomiast reszta to tunele, którymi wzdłuż brzegu wiedzie spacerowa ścieżka. Postanawiamy ją odnaleźć i spenetrować.

...jak wiele się tu buduje...

...nowych domów

...pozostałości po stanowiskach artyleryjskich...

...rozbudowywany właśnie przez Rosjan...

...położenie ma naprawdę wyjątkowe

...tunele, którymi wiedzie spacerowa ścieżka
AKAPITDopływając do Pertrovača, po raz kolejny z jeszcze innej perspektywy widzimy zrudziałe po przejściu ognia zbocze. Cały czas nad tym obszarem unosi się dym, a więc strażacy jak dotąd nie dali ogniowi rady. Opływamy dwie petrovačskie wysepki, wysadzamy część pasażerów na oddalonej nieco od miasta plaży Buljarica, gdzie nasz szyper, podobnie zresztą jak przy wszystkich innych mijanych plażach, z uporem i wdziękiem katarynki prowadzi przez megafon akcję promocyjno-marketingową, powtarzając ten sam tekst informujący i zapraszający chętnych na rejs w dniu następnym. Gdy cała okolica chcąc nie chcąc, jest już doinformowana, wracamy do przystani. To był bardzo miło spędzony czas i nie żałujemy, że popłynęliśmy.

...zrudziałe po przejściu ognia zbocze

Na pierwszym planie wysepka Sv. Neđelja

...na oddalonej od miasta plaży Buljarica...



Plaża Lućice, na której byliśmy rano


Teraz pora na małe co nieco, bo powietrze morskie bardzo zaostrza apetyt. Przez dłuższy czas błąkamy się w poszukiwaniu kulinarnego przybytku. Okoliczne restauracje odstraszają nas cenami W końcu w jednej z budek przy promenadzie kupujemy po kawałku grilowanego mięcha z bułką. Wcześniej długo studiujemy opisy i przepytujemy obsługę „co jest co”. Nie jest to może jedzenie specjalnie wyszukane, ale dla nas będzie w sam raz. W końcu to jest wyjazd niskokosztowy. W czasie
gdy my walczymy z nieco żyłowatym mięsem, dym nad wzgórzem przybiera coraz bardziej zdecydowaną formę i gęstym, białym słupem unosi się do góry. Kiedy w końcu po ostatnim, wieczornym spacerze wracamy do domu, wszędzie czuć lekki swąd spalenizny.



następny dzień...