Wstęp Boka Kotorska Góry Durmitor Wybrzeże i nie tylko Strona główna
dzień1 dzień2 dzień3 dzień4 dzień5 dzień6 dzień7 dzień8 dzień1 dzień20 dzień11 dzień12 cdn...


...poprzedni dzień
Dzień 10, 17 sierpnia 2011 r. mapa dnia

...pogoda nie była o tym poinformowana...

AKAPITNa dziś zaplanowaliśmy wycieczkę w góry. I fajnie, tylko że pogoda jakby nie była o tym poinformowana. Zamiast słonecznych promieni budzi nas wdzierająca się przez okno szarość. Niebo jest dokładnie zaciągnięte, a ziemia dopiero z wolna obsycha po nocnych deszczach. My tymczasem wybieramy się na doskonale widoczny z Žabljaka szczyt Crvena Greda (2164 m). Choć właściwie szczyt to nie jest precyzyjne określenie. Crvena Greda to raczej urwista pionowa ściana, na którą, mamy nadzieję, nie będziemy musieli się wspinać po tej właśnie pionowej części. Po solidnym śniadaniu (płatki, a co?!) z lekka niepewnym krokiem wyruszamy. Nie mamy się co spieszyć. Jak okiem sięgnąć chmury, a i okiem tym sięgnąć za daleko też nie można, bo góry również toną w ołowianych oparach. Temperatura nie należy do najwyższych, więc ubieramy się stosownie do okoliczności. Mamy tylko nadzieję, że pogoda z biegiem czasu jednak się poprawi. Znów maszerujemy przez cały Žabljak znaną już trasą do Ivan Do. Tym razem widok z leżącego tam kempingu nie powala na kolana. Mało tego, w ogóle nie zachęca do dalszej drogi. Ale nie dajemy się zniechęcić. W końcu zawsze można wrócić. Przechodzimy przez maleńką osadę Bosača. Natrafiamy tu na drogowskaz, który swoją treścią robi na nas nieco dziwne wrażenie. Podejrzewamy, że w tłumaczeniu chodzi o coś w rodzaju agroturystyki czy miejsca odpoczynku. Zresztą jak się dobrze zastanowić, zagłębić w źródłosłów i zwrócić uwagę na przedrostek „od”, to w tym określeniu jest chyba pewna nienachalna logika. Po chwili napotykamy obrazek, który niejako utwierdza nas w słuszności naszych podejrzeń. W wykonanej z kamieni i wypełnionej przepływającą wodą niecce chłodzą się butelki z rozmaitymi  napojami.

Prawo, lewo, do wyboru...

...robi na nas dziwne wrażenie...

...chłodzą się butelki...
AKAPITDalej szlak znika w lesie i zaczyna piąć się w górę. Wypatrujemy uważnie znaków, bo ścieżek jest tu kilka, a każda wydaje się kierować w inną stronę. Jak się okazuje wszystkie prowadzą do tego samego celu, różnią się jedynie stopniem stromizny. W końcu wychodzimy z lasu na odkrytą przestrzeń. Teraz musimy podjąć jakąś decyzję, bo korony drzew chowają się tu jeszcze w niskich chmurach. Nie ma sensu iść we mgle w kompletnie nieznanym terenie. Aby zyskać na czasie w negocjacjach z naturą robimy przerwę i siadamy na wapiennych kamieniach. Teren trochę przypomina polskie Małe Pieniny. -Na tyle  rzecz jasna, na -ile -nasz -wzrok -przebija -się

...szlak znika w lesie...

Teren  przypomina Małe Pieniny

przez mgłę. Siedzimy tak około 40 minut. Sytuacja raczej się nie poprawia, ale też i nie pogarsza, więc decydujemy się iść dalej. Już kilkanaście minut później okazuje się, że decyzja była słuszna. Na początku nieśmiało, ale z czasem coraz bardziej zdecydowanie zza chmur przebija się słońce. Zaczynamy się powoli rozbierać z kolejnych warstw ubrań. Choć Crvena Greda cały czas pozostaje poza zasięgiem naszego wzroku ukryta w mlecznym tumanie, to mamy nadzieję, że już wkrótce zobaczymy ją w pełnej krasie. Przechodzimy obok kilku maleńkich i dość mocno nadszarpniętych zębem czasu szałasików. Pewnie to pasterskie siedziby, bo nie sądzę, by były zbudowane z myślą o turystach. Tymczasem przed nami rośnie Mala Greda – jak sama nazwa wskazuje o wiele skromniejsza -kuzynka -głównego -celu -naszej 

...decydujemy się iść dalej

Pewnie to pasterskie siedziby...

...przed nami rośnie Mala Greda...

...Crvena Greda cały czas pozostaje poza zasięgiem naszego wzroku ukryta w mlecznym tumanie...
wycieczki. U jej stóp leży Jablan jezero, (jezioro Topolowe) niewielkie jeziorko, które sądząc po aktualnym stanie wody, jest na najlepszej drodze do całkowitego wyschnięcia. Do jeziorka prowadzą liczne ślady zwierząt. Pewnie to jeden z nielicznych w okolicy wodopojów. Dalej ścieżka zaczyna piąć się ostro w górę wśród kosodrzewiny. Momentami musimy się przez nią naprawdę ostro przedzierać. Kosodrzewina ma tu wysokość człowieka i grube, sprężyste gałęzie, które wcale nie chcą się poddawać woli przedzierającego. Co więcej, wydają się robić wszystko, by jego marsz powstrzymać. W tej gęstwinie trudno też odnaleźć ścieżkę i znaki. Kilka razy mamy wątpliwości gdzie iść. W końcu docieramy na krawędź urwiska.

Jablan jezero

...zaczyna piąć się ostro w górę...


...musimy się przez nią ...

...naprawdę ostro przedzierać
AKAPITMgła jeszcze się całkiem nie rozwiała, więc widzialność w dół jest słaba i tylko dlatego Basia nie jest jeszcze sparaliżowana strachem. Ale i tak stara się nie podchodzić zbyt blisko do przepaści. Tyle że to nie wszędzie jest możliwe, bo chwilami ścieżka prowadzi dosłownie o centymetry od niej. W końcu docieramy do punktu, który można by nazwać szczytem i szukamy miejsca na odpoczynek. Zgłodnieliśmy, a przed nami jeszcze długi powrót. Znajdujemy niewielką, położoną w bezpiecznym oddaleniu od urwiska łysinkę pośród krzewów kosówki i tam rozkładamy chwilowe obozowisko. Nic nie smakuje w takich okolicznościach bardziej niż suchary  „Bieszczadzkie” 

Uschnięte gałęzie kosodrzewiny

...widzialność w dół jest słaba...

...nie podchodzić zbyt blisko...

Jedna ze szczelin w Gredzie

...chwilami ścieżka prowadzi...

...o centymetry od niej
i Gulasz Angielski z 94% zawartością mięsa! Słońce przygrzewa coraz mocniej, a chmury podnoszą się coraz wyżej, jednak większość szczytów jest jeszcze schowana za mgielno-chmurną zasłoną. Tu już zostajemy w samych podkoszulkach. Na szczęście przewidując taki rozwój sytuacji, wzięliśmy dziś nieco większy zestaw plecaków, który musi teraz pomieścić chwilowo zbędne bluzy, bluzki i kurtki Odpoczywamy w ciszy i spokoju, bo od wejścia na szlak w Bosačy nie spotkaliśmy żywego ducha. Chcielibyśmy poczekać na ciekawszy widok, ale chmury rozwiewają się dość leniwie, niechętnie i niezdecydowanie. -Nie mamy niestety na tyle

Nic nie smakuje bardziej...

Po takim rumowisku iść niełatwo

Posłonek wielokwiatowy i ślimak w kamuflażu
czasu, bowiem wracać będziemy szlakiem okrężnym, obok szczytu Gologlav (2196 m) w kierunku na Pazišta (2114 m) i Velki Stuoc (2104 m). Dwa ostatnie jednak ominiemy, kierując się na wschód, w kierunku drogi prowadzącej z Žabljaka do miejscowości Crna Gora. Według naszej mapy wszystko wygląda miło, łatwo i przyjemnie. Szlak wyznacza w miarę prosta linia, nie widać też gwałtownych zmian wysokości. Ale to są Góry Dynarskie. To jest Durmitor. Wapienne góry pełne zdradliwych szczelin, rozpadlin i niespodziewanych niewielkich dolinek o stromych, często wręcz pionowych zboczach. Jednym słowem konieczny jest szacunek i pokora wobec gór oraz rezygnacja z indywidualnych wariantów szlaku i wszelakich optycznych „skrótów”. Do tego jak okiem sięgnąć wszystko porośnięte jest kosówką, która po pierwsze mocno utrudnia marsz, a po drugie zasłaniając dokładnie widok kluczącemu po jej meandrach, powoduje utratę orientacji w terenie. Zauważamy też, że oznakowanie jest tu znacznie gorsze -niż -w -rejonie -Kotoru. -Pojawiające -się co -chwila

Z lewej Velki Stuoc, z prawej, pod zalesionym wzgórzem widoczna jest nitka drogi, do której zmierzamy.
niewielkie polanki porośnięte rudziejąca trawą, niczym złote wyspy pośród kosodrzewinowego morza, są tylko pozornym ułatwieniem. Za każdym razem musimy szukać wyjścia z takiej polanki na szlak. Szlak, który w kosówce jest w miarę wyraźną ścieżynką, na łąkach znika całkowicie. Kilka razy udaje nam się wybrać niewłaściwy wariant i nagle okazuje się, że zielona, sprężysta ściana przed nami jest nie do przebycia. W dali od czasu do czasu widzimy fragment drogi – celu naszej wędrówki, jednak marsz na azymut odpada. Nie przebilibyśmy się przez gęste -kosówkowe pajęczyny gałęzi, a poza tym nie wiemy czy na naszej drodze nie pojawi się zaraz jakaś głęboka dolina nie do pokonania. -Nie -pozostaje -nam -nic -innego, jak z nosami przy ziemi szukać oznaczeń i trzymać się kurczowo szlakowej

...fragnent drogi – celu naszej wędrówki...

...polanki porośnięte rudziejąca trawą...

...niewielki, malowniczy stawek...
ścieżki. Ale przyznać trzeba, że mimo trudności szlak prowadzi przez tereny niezwykle malownicze. Natrafiamy na pozostałości opuszczonego szałasu, o rzut kamieniem znajdujemy niewielki, malowniczy stawek, a tu i ówdzie widać kwitnącą alpejską roślinność. To wszystko sprawia, że trudy wędrówki nie są dla nas aż tak uciążliwe. Co chwila na naszej drodze pojawiają się też większe lub mniejsze skalne rozpadliny. Trzeba naprawdę uważać, by nie zsunąć się wraz z kamieniami do którejś z nich. W kilku dostrzegamy jeszcze mocno przybrudzoną pozostałość minionej śnieżnej zimy.

...pozostałości opuszczonego szałasu...

Goryczuszka wczesna

Goździk alpejski

Rozchodnik czarniawy

Dziewanna

....większe lub mniejsze ...

...pozostałość śnieżnej zimy

Oznaczenie szlaku

Zamiast tabliczek


Do celu zbliżamy się....

...bardzo powoli...

...bo co rusz wyrastają przed nami przeszkody
AKAPITMówiąc krótko, szlak ten jest ciężki, mimo że pozornie dość płaski. Tyle że jego pokonywanie polega głównie na schodzeniu kilku metrów w dół, a następnie wspinaniu się tych samych kilku metrów w górę w połączeniu z bezustannym kluczeniem w pomiędzy kępami kosodrzewiny lub przedzieraniem się przez nie. Wszystkie trudności, o których wspomniałem powodują, że do drogi docieramy dopiero po trzech godzinach marszu przerywanego jedynie krótkimi przerwami na zebranie kilku malin lub borówek. A to tylko około 3 kilometrów...

Przerwa na borówki

Jedna z licznych szczelin

Wewnątrz resztki śniegu

Kolejna, która musimy pokonać

Coraz bliżej, ale ciągle daleko


Niepylak apollo z pasażerem
AKAPITPrzez całą drogę często oglądałem się za siebie, próbując utrwalić w pamięci przebieg szlaku. Jednak teraz, gdy już wyszliśmy na otwartą przestrzeń, widzę za sobą tylko porośnięte kosodrzewiną, tu i ówdzie łysiejące wapienne skały. Wszystkie są do siebie podobne. No tak, gdzieś tam szliśmy. Gdzieś...


I już prawie, prawie


Dolina Dolovi

Uciekają przed słońcem czy szykują się do zimy?
AKAPITWąską, asfaltową dróżką idziemy w kierunku Žabljaka. Po naszej prawej stronie rozciąga się malownicza dolina Dolovi z fantazyjnie pofałdowanym dnem.. Chmury nieco się rozwiały, widzimy więc szczyty południowo-wschodniego Durmitoru, w tym odwiedzony dwa dni temu Savin Kuk, a także pionową ścianę Gredy na której byliśmy przed kilkoma godzinami. Trochę mi żal, bo to nasz ostatni dzień w Durmitorze. Jutro żegnamy się z górami i wracamy nad morze. Na myśl o tamtejszych upałach paradoksalnie robi mi się zimno.

Dolina Dolovi ze szczytami Durmitoru w tle

...idziemy w kierunku Žabljaka

szczyty południowo-wschodniego Durmitoru

Z lewej Savin Kuk, bliżej Meded,  najbliżej Mala Greda

W dole Bosača, w oddali Žabljak

Chata w Bosačy
AKAPITLekkim skrótem na przełaj zbaczamy z drogi i po kilkusetmetrowym stromym zejściu znów jesteśmy w Bosačy, gdzie po niemal 9 godzinach zamykamy pętlę. Do centrum Žabljaka mamy stąd jeszcze kilkadziesiąt minut niespiesznego marszu. Znów mijamy kemping Ivan Do. Chmury nie dały dziś całkowicie za wygraną i cały czas okupują wyższe partie gór. Ale wszystko wskazuje, że dziś odpowiedzialni za opady pokpili sprawę i raczej obejdzie się bez popołudniowego deszczu.
AKAPITPostanawiamy w uroczysty sposób podsumować nasz pobyt w tej części Czarnogóry, pożegnać się z górami i uczcić to wszystko kolacją. Wynajdujemy knajpkę przy głównej ulicy. Intryguje nas wywieszona na budynku państwowa flaga i mnogość umieszczonych na nim urzędowych tablic. (Jak się okaże dopiero po powrocie do Polski i zasięgnięciu informacji, jest to klub Czarnogórskiego Stowarzyszenia Emerytów i ich ośrodek wypoczynkowy [przyp.autora]). Oczywiście wśród gości lokalu rozpoznajemy również polską mowę. Postanawiamy zaszaleć i zamawiamy po kieliszku rakiji. Tylko tak, na lepsze trawienie rzecz jasna. Ja, jako istota spolegliwa i łagodna idę w tradycję wegetariańską i zamawiam kačamak z kajmakiem, Basia

jak przystało na prawdziwego drapieżnika zamawia półmisek smażonych mięs. Zauważam i nieśmiało zwracam jej uwagę, że zgodnie z kartą będzie tego pół kilo plus frytki i sałatka, ale w duchu już się cieszę, bo zdaję sobie sprawę, że zapychającym kačamakiem (po naszemu mamałygą) oraz kajmakiem, w smaku będącym czymś pomiędzy twardą fetą, a nieco zjełczałą śmietaną, nie pojem za bardzo. Chętnie za to wsunę pozostałości po basinej uczcie. Obsługujący nas kelner bardzo nam pasuje do charakteru lokalu. Ogromny, lekko brodaty facet przypomina jakąś postać z bajki dla dzieci. Może Rumcajsa, a może zdrowo przerośniętego krasnoludka czy innego drwala. W każdym razie mimo zwalistej sylwetki, kamiennej powagi na twarzy, posuwistych, sztywnych ruchów i oficjalnej, białej koszuli do czarnych spodni, wygląda sympatycznie.
AKAPITWbijam w siebie tę mamałygę. Zamulająca jest okrutnie, boć to przecież prosta kasza kukurydziana na mleku ugotowana na baaardzo gęsto, ale przy odrobinie dobrej woli można ją uznać za smaczną zwłaszcza z dodatkiem kajmaku. Kajmak robiony jest zaś z kożucha zebranego z surowego mleka. Mimo specyficznego smaku starawej śmietany -nadaje -dość -mdłej -mamałydze -wyrazistości. Basia

No to po jednym, a wino na zapitkę.

Mięcho vs mamałyga

...klub czarnogórskiego stowarzyszenia emerytów...
oczywiście poddaje się mniej więcej w połowie drogi do dna swojego talerza, więc kilka kawałków smażonego mięska, jakieś kiełbaski i część frytek lądują w moim żołądku, powodując zdecydowane poczucie spełnienia. Do całkowitej ekstazy brakuje jeszcze tylko kropki nad „i”. I ta kropka w postaci kieliszeczka rakiji zostaje również umieszczona na właściwym miejscu. Oczywiście tylko „dla zdrowotniosci”. I w niczym nie przeszkadza nam, że nasze kieliszki są z dwóch zupełnie innych bajek. Bo w obydwu występuje ta sama postać. Zwalistego, trochę mrukliwego, ale sympatycznego kelnera z klubu emeryta w Žabljaku.

AKAPITZ wolna wracamy przez zmierzchające się miasteczko. To nasz ostatni wieczór tutaj. Za nami na różowym niebie rysuje się wyraźnie pionowa ściana Gredy. Na kwaterze pozostaje nam się spakować. Autobus do Podgoricy, z której będziemy się dalej przemieszczać na primorje rusza co prawda dopiero w pół do dwunastej, ale rano będziemy jeszcze chcieli zrobić krótki, pożegnalny spacer nad Czarne jezioro. Rozważaliśmy przez chwilę podróż Doliną Tary od mostu Đurđevića Tara do Mojkovaca, a z Mojkovaca pociągiem w stronę nadmorskiego Baru. Jednak w tej marszrucie za dużo było niewiadomych. Nie wiemy nic na temat rozkładu jazdy autobusów na trasie Pljevlja - Mojkovac (z Žabljaka połączenia nie ma) i nie dowiemy się tego będąc przy moście. Nie wiemy z jaką częstotliwością jeżdżą pociągi na jedynej obecnie czynnej linii kolejowej. Na podstawie szczątkowych informacji z przewodnika podejrzewamy jednak, że nie jest to częstotliwość zbyt wielka. Wiadomą jest za to na pewno, że mamy ciężkie plecaki, a z nimi ciężko uprawiać podróż w nieznane. Postanawiamy skorzystać ze sprawdzonej już opcji jazdy przez Nikšić i Podgoricę.
AKAPITW czasie pakowania słyszymy na korytarzu polskie głosy. Jak się okazuje kilkoro młodych ludzi właśnie zamieszkało w pokoju obok nas. Jadą z nad morza, byli też w Albanii. Wymieniamy wrażenia z podróży. Opowiadają nam o knajpce, którą wypatrzyli w miejscowości Ulcinj tuż przy albańskiej granicy. Knajpka nazywa się Hari i wyróżnia się spośród licznych w tamtym mieście lokali wyjątkowym klimatem. No cóż, jeżeli uda nam się wybrać do tego miasta to czemu nie? Tymczasem kładziemy się spać po raz ostatni w przyjemnej, umiarkowanej temperaturze.
następny dzień...