Wstęp
Strona główna
dzień1 dzień2 dzień3 dzień4 dzień5 dzień6 dzień7 dzień8 dzień9
...poprzedni dzień

Dzień 2, 18 kwietnia 2011 r. mapa odcinka dziennego

Budzę się słysząc śpiew ptaków. Właściwie mogłoby to być naprawdę piękne przebudzenie, ale... No właśnie, ale. Z zaśnięciem wcale nie było łatwo, no bo kto wymyślił, żeby iść spać przed 21? Co było robić? Długi czas przewracałem się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. Gdy w końcu mi się udało, budziłem się co chwila. Trudno więc mówić o wyspaniu się. Właściwie wstaję tak samo zmęczony, jak się położyłem. Do tego stopa wcale się cudownie nie wyleczyła. Na szczęście jest piękna pogoda. Na niebie ani jednej chmurki, ale nie jest za ciepło. Jednym słowem niezła pogoda na wędrówkę. Namiot jest lekko wilgotny, ale słońce szybko go suszy. Pakuję się i zjadam śniadanie. Ruszam około 8:15. Przez lornetkę obserwuję w oddali ruiny zamku w Rabsztynie. Mam do niego około 14 km, choć w prostej linii jest zdecydowanie mniej. Po prostu szlak nieco się wije. Już po kilku pierwszych krokach czuję, że lekko nie będzie. Idę zdecydowanie wolniej niż wczoraj, ale i tak boli mnie prawie wszystko. Sunę z wolna przez pola, następnie przecinam drogę na granicy Sułoszowej i Kosmołowa. Oczywiście wszędzie w zasięgu samochodowych kół leżą sterty śmieci. Chyba nigdy się nie nauczymy, że szkodzimy sobie sami...

Pola między Sułoszową, a Przeginą

Przydrożny śmietnik

Wczesno wiosenny las
Dalej szlak jest nieco bardziej urozmaicony, fragmentami droga biegnie lasem, choć teren cały czas jest niemal zupełnie płaski. Dochodzę do Olkusza. Właściwie ocieram się tylko o jego granice. Przekraczam linię kolejową z Sędziszowa. Miejscami tory poprowadzone są tu pośród piaszczystych wydm. Ziemia olkuska to głównie piachy gdzieniegdzie poprzetykane wapiennymi skałami. Około południa dochodzę do Rabsztyna. Choć niewątpliwie określenie doczołguję się, byłoby tu bardziej adekwatne. Odcisk powoduje, że stopę stawiałem nieco inaczej niż zwykle, a to nie pozostało bez wpływu na inne stawy. Trochę pobolewa mnie lewa kostka, a momentami całkiem solidnie lewe biodro. Zaczynam też czuć ból ścięgna, ale tu dla odmiany w nodze prawej. To samo ścięgno, które podobny numer zrobiło mi rok temu w czasie pierwszego etapu wyprawy Głównym Szlakiem Beskidzkim. Jednym słowem inwalidztwo wyłazi ze mnie wszelkimi dziurami...

Rabsztyn

Ściany od czasu do czasu zawalają się...

...ale brama jest odbudowana
Ruiny zamku w Rabsztynie w zasadzie są niedostępne. Brama jest odbudowana i broni dostępu do wnętrza. Na bramie jest co prawda informacja, że obiekt będzie udostępniony, ale dopiero w maju. U stóp zamku powstaje za to okazały obiekt, zapewne przyszły zajazd lub pensjonat.

O ile XV wiek obfituje we wzmianki o zamku rabsztyńskim, o tyle wcześniejsze dzieje warowni są trudne do ustalenia. Jan Długosz wspomina o powstałym z inicjatywy Kazimierza Wielkiego zamku w Olkuszu. Ponieważ nie doszukano się innych dokumentów o olkuskim zamku, niektórzy historycy identyfikowali tę wzmiankę właśnie z Rabsztynem, jednak w 2001 roku w samym Olkuszu natrafiono podczas prac budowlanych na fragment grubego średniowiecznego muru z bramą, co wprowadziło nowe wątpliwości.
Przyjmuje się, że pierwsze zabudowania i umocnienia drewniano-ziemne powstały tu w końcu XIII wieku, natomiast zamek powstał w XIV wieku. Zajmował on tylko najwyższą część wzniesienia na skale, tu mieściła się wysoka cylindryczna wieża, a po krawędzi skały biegł mur obwodowy. Pierwsza pewna wzmianka pochodzi z 1396 roku, wymienia ona kapelana kaplicy zamkowej. Zamek był wtedy w posiadaniu Spytka z Melsztyna, a na własności rodu Melsztyńskich pozostawał do 1441 roku, został wtedy za sprzeniewierzenie się królowi skonfiskowany i jako wiano Jadwigi z Książa przeszedł w ręce Andrzeja Tęczyńskiego z rodu Toporczyków. W 1442 roku na polecenie króla Andrzej Tęczyński miał wzmocnić zamek. Po śmierci Andrzeja jego syn przyjął nazwisko od rabsztyńskiej siedziby. Kiedy w 1509 roku wygasła rabsztyńska linia tego rodu zamek znalazł się w rękach Bonerów, którzy przez trzy pokolenia sprawowali urząd starostów rabsztyńskich.
Kolejnym starostą został w 1592 roku Mikołaj Wolski, a potem marszałek wielki koronny Zygmunt Myszkowski. Prawdopodobnie to on w początkach XVII wieku rozbudował rabsztyńską twierdzę na renesansową rezydencję, która częściowo zatraciła charakter obronny. U podnóża zamku górnego powstał zamek dolny z trójskrzydłowym pałacem o dwóch kondygnacjach, w którym było 40 pokoi. Całość oddzielona była od reszty wzgórza głęboką fosą, nad którą przerzucono od południa most na filarach. Most prowadziła do podpiwniczonej wieży bramnej, której resztki zachowały się do dziś.
W czasie potopu szwedzkiego wycofujące się wojska najeźdźcy splądrowały i zniszczyły zamek, którego już nie odbudowano. Częściowo był jeszcze używany do początków XIX wieku. W drugiej połowie XIX wieku poszukiwacze skarbów dopełnili zniszczenia wysadzając jedyną zachowaną część zamku - wieżę oraz mury zamku dolnego.
[źródło: http://www.zamki.pl]
Lokuję się w cieniu zamkowych murów w okolicy fosy i rozkładam się na popas. Zajadam konserwę z sucharami i zastanawiam się co dalej. Gdy tak sobie leżę na karimacie i nic mnie nie boli, jestem niemal pewny, że bez problemu dam radę iść. Wystarczy jednak przejść kilka kroków, by to przeświadczenie zmieniło się w sposób diametralny. Mimo niemal dwugodzinnego odpoczynku sytuacja się nie zmienia jakoś szczególnie. Coraz mocniej zaczyna mnie natomiast boleć ścięgno. Kuśtykam więc powoli do sklepu gdzie uzupełniam zapasy wody.  Dalej szlak prowadzi najpierw przez las wzdłuż torów kolejowych a następnie na Januszkową Górę (445 m). Analizując mapę dochodzę do wniosku, że wspinaczka, jaką proponuje mi szlak jest całkowicie nie do przyjęcia. Rezygnuję więc z tego fragmentu i idę wzdłuż drogi Olkusz – Wolbrom do miejsca ponownego przecięcia jej przez szlak. Kłóci się to z moim poczuciem obowiązku przejścia całej trasy, jednak czuje, że są granice szaleństwa. Idąc z wolna drogą coraz mocniej zastanawiam się nad sensem kontynuowania wędrówki w takim stanie. W końcu to ma być również przyjemność, a nie tylko udręka. Decyduję się poszukać jak najbliżej miejsca do odpoczynku, pozostać tam do jutra, a rano zdecydować, co robić dalej. Na szczęście niedaleka droga i linia kolejowa dają nadzieję na możliwość ewentualnego powrotu do domu. Około 16 znajduję miejsce idealne na nocleg. Na szczycie niewielkiego wzniesienia w bukowym lesie znajduję spore zagłębienie wypełnione zeschłymi liśćmi. Wokół świeża zieleń budzącej się do życia roślinności. Decyduję się niemal natychmiast. Rozbijam namiot. Miejsce jest całkowicie osłonięte i niewidoczne ze szlaku. Do tego zeszłoroczne liście wszędzie wokół stanowią idealną instalację alarmową. Kroki niezapowiedzianych gości słychać byłoby z daleka. Mam jednak nadzieję, że obejdzie się bez niczyich odwiedzin. W końcu mamy dopiero kwiecień. I faktycznie tylko raz pomiędzy drzewami w oddali migają mi dwaj rowerzyści. Wieczorem natomiast w sąsiedztwie pojawia się poszczekujący koziołek. Na szczęście poprzestaje tylko na krótkim oznajmieniu wszem i wobec, że to jego teren.

Moje schronienie
Korzystając z zakupionej wody robię lekką toaletę, po czym oddaję się zaplanowanemu na popołudnie zajęciu, czyli odpoczynkowi. Na szczęście jest cieplej niż wczoraj. Poprzez wyniosłe, srebrzyste pnie buków obserwuję zachód słońca. Drzewa nie mają jeszcze liści i dzięki temu, mimo że jestem w lesie, jest jasno. O tym, że jestem blisko cywilizacji, przypominają odgłosy nie tak dalekiej drogi i linii kolejowej. Przed snem smaruję obolałe miejsca Altacetem. Przebijam też odcisk, który zdążył się już rozwinąć w całkiem okazały bąbel na stopie. Kładę się spać dość wcześnie, ale nie mam problemów z zaśnięciem. Wczorajsza słabo przespana noc i ogólne zmęczenie dają o sobie znać. Do tego liściasty materac pod namiotem jest naprawdę mięciutki i śpi się rewelacyjnie.
następny dzień...