Wstępu cd... Strona główna

dzień1
dzień2 dzień3 dzień4 dzień5 dzień6 dzień7 dzień8 dzień9 dzień10
poprzedni dzień


Dzień 7,
14 maja 2007 r.


W Przysłupie
AKAPITPobudka jest umiarkowanie wczesna. Na szczęście wszystkie potrzebne mi autobusy kursują tu w rozsądnych godzinach. Dzisiejszy w Strzebowiskach ma być o 9:19. Skoro ma być on, muszę być i ja. Śniadanie szybko znika w żołądku, a zaraz potem jadę do Przysłupu. Nabijam w ten sposób trochę kilometrów, ale chcąc mieć samochód na końcu odcinka nie mam innego wyjścia. W przeciwnym razie wobec raczej słabej lokalnej komunikacji musiałbym wracać do samochodu na piechotę.
AKAPITW Przysłupie wystawiam jeszcze na słońce czarny worek z wodą, który robi u mnie za turystyczny prysznic i ruszam na przystanek. Pogoda jest słoneczna i szykuje się gorący dzień. Ruszam krokiem całkiem żwawym, więc z pewnym momencie ze zdziwieniem słyszę za sobą kroki. Dogania mnie niewysoki facecik. Wita się i przez chwilę idziemy razem. Jest drwalem i właśnie idzie na wyrąb. Pytam czy idzie z tego wyżyć. Wg jego słów, jakże charakterystycznych, stać byłoby go na życie i... flaszkę dziennie. Gdy dochodzimy do przystanku ja zostaję, a on drałuje dalej. Jak twierdzi, autobus pewnie się spóźni albo i w ogóle nie przyjedzie, a piechotą pewniej. Nie ukrywam, że zasiał we mnie ziarno niepokoju, ale na szczęście o mniej więcej wyznaczonej godzinie autobus wyłania się zza zakrętu. Wsiadam po raz kolejny do starego, ale za to pustego Autosana i po chwili wyprzedzam drwala, a po kilkunastu minutach wysiadam w Wetlinie. Od przystanku do byłej stacji kolejki są dwa kroki. Brnę przez trawę do czegoś, co kilkanaście lat temu było rampą załadowczą. Z przywoływanych wcześniej lat 1982-83 pamiętam zgromadzone tu na sporym betonowym placu i przygotowane do wywózki wysokie sterty drewna oraz regularnie kursujące pociągi, które kilka razy dziennie przejeżdżały opodal naszego pola namiotowego.
AKAPITW zasadzie mógłbym już pójść na zachód, ale chce zacząć od samego początku. Skręcam więc na wschód. I idę. A tory jakoś nie chcą się skończyć. Z lekkim zdziwieniem rozkładam mapę. W moim zmurszałym nieco mózgu zakodowana była informacja, że linia kończy się w Wetlinie. Być może wynika to z faktu, że w gdy bywałem tu z rodzicami, pociągi wożące wówczas drewno dojeżdżały tylko do Wetliny. Mapa tymczasem jak byk pokazuje, że linia biegnie dalej, odbijając przed pasmem Działu na południowy wschód i kierując się ku podnóżom Wielkiej i Małej Rawki do miejsca nazwanego Moczarne. Znów czkawką odbija się nieprzygotowanie teoretyczne wyjazdu. To mi nieco komplikuje sprawę, bo dojść i wrócić z Moczarnego, a potem drałować na Przysłup w tym upale chyba nie dam rady (czytaj: po prostu mi się nie chce). Po krótkim namyśle wracam na przystanek i sprawdzam autobusy powrotne. Mam około 3,5 godziny czasu. Powinienem zdążyć.

W TYM MIEJSCU UPRASZA SIĘ O NIEPODĄŻANIE ŚLADAMI AUTORA, ALBOWIEM JEST TO NIEZGODNE Z OBOWIĄZUJĄCYMI PRZEPISAMI, O CZYM TO AUTOR PRZEKONAŁ SIĘ PONIEWCZASIE.

AKAPITRuszam zatem w kierunku wschodnim. Na obrzeżach Wetliny tor skręca na południe i niewielkim mostkiem przerzuconym przez Górną Solinkę rozpoczyna wędrówkę doliną. Od razu widzę, że ta trasa to nie będzie bułka z masłem. Tor jest często dokładnie zarośnięty i to nie tylko trawą, ale i krzakami, i kilkuletnimi drzewkami. Fragmentami przypomina amazońską dżunglę. Jak się tu poruszać  bez  maczety?

Mostek nad Górną Solinką

...to nie będzie bułka z masłem...

AKAPITMiejscami napotykam na kamienne osuwiska, które zsuwając się ze stromych zboczy pogrzebały pod sobą nitki torów. Gdzie indziej szyny niczym gęstą pajęczyną oplecione są długimi, kolczastymi pędami ostrężnic. Dobrze, że mam długie spodnie i wysokie buty. Górna Solinka wije się wzdłuż toru tworząc tu malowniczy przełom. W pewnym momencie dochodzę do miejsca, w którym rzeczka podmyła dość wysoki w tym miejscu kolejowy nasyp. Podmyła tak mocno, że całkowicie wybrała go z pod kolejowych podkładów. Tor unosi się tu w powietrzu, tworząc coś w rodzaju wiszącego mostu. Musiało się to stać przy okazji jakichś większych opadów. Rzeka zapewne gwałtownie przybrała zasilona spływającą z gór wodą i wylała się poza szerokie ale płytkie koryto. Nie ryzykuję wchodzenia na tę wiszącą przeprawę. Życie jest mi jeszcze miłe, a w tym odludnym, schowanym w środku górskiej doliny miejscu wezwanie jakiejkolwiek pomocy mogłoby być mocno problematyczne. Ale nie mogę sobie darować dokładnego obfotografowania tego miejsca. Jest naprawdę urokliwe i magiczne.

...napotykam na kamienne osuwiska...

To...

...jest...

...niezwykle...

...urokliwe...

...miejsce
AKAPITIm dalej w las, tym więcej drzew, mówi stare przysłowie. I jak najbardziej jest to zgodne z prawdą. Tor porasta coraz gęstsza roślinność. I o ile do tej pory były to głównie drzewka liściaste o długim bezgałęźnym pniu, o tyle teraz coraz więcej jest świerków, przez których gęste, sięgające samej ziemi, kłujące igłami gałęzie musze się przeciskać. Idzie się naprawdę niełatwo. Ręce mam już całe podrapane i piekące, a włosy splecione pajęczynami. Momentami tor wyłania się z zarośli na mniej lub bardziej odkryty teren. W jednym z takich miejsc zauważam spore rozlewisko. Nie wygląda na powstałe w sposób samoistny. Przyglądam się dokładniej i spostrzegam tu i ówdzie powalone drzewa. Noszą one wyraźne ślady podcięcia przez bobry. A więc to ci budowniczowie osiedlili się w tym cichym zakątku. Nieco dalej napotykam na jeszcze większe rozlewisko utworzone pomiędzy górskim zboczem, a nasypem kolejowym. Cała przestrzeń wypełniona jest wodą, z której wystają martwe pnie wysokich świerków. Miejsce wygląda naprawdę niesamowicie. I jeszcze ta cisza wokół przerywana jedynie śpiewem ptaków. Powalone pnie leżące na brzegu tego zbiornika nie pozostawiają cienia wątpliwości – to też jest dzieło bobrów, które zapewne zablokowały odpływ jakiegoś mniejszego spływającego z gór strumienia. Nieźle się tu urządziły. Dopływ wody jest chyba nieznaczny, bo całe rozlewisko porośnięte jest seledynowymi glonami. W mniejszych kałużach też kwitnie życie.

...coraz więcej jest świerków...

...zauważam spore rozlewisko...

...pomiędzy górskim zboczem, a nasypem...

...wygląda naprawdę...

...niesamowicie

...w mniejszych kałużach...
AKAPITZnów musze przeciskać się przez gęste młode świerki. Chwilami są tak gęste, że nie mam wyjścia i musze zejść z toru. W jednym z takich miejsc, gdzie drzewa zmuszają mnie do marszu biegnącą obok drogą, zauważam odciśnięty w wilgotnej ziemi ślad. Chwilę go oglądam z zastanowieniem, ale wielkość i kształt pozwalają na postawienie śmiałej tezy, iż jest to ślad misia. Teza jest śmiała, ale ja w tym momencie robię się śmiały jakby nieco mniej. Nie ukrywam, spotkanie w tej głuszy z niedźwiadkiem nie jest szczytem moich marzeń. Nasłuchuję więc bacznie i rozglądam się wokół. To ciche i spokojne dotąd miejsce staje się jakby mniej przyjazne. (Według uzyskanych dużo później informacji w rejon Moczarnego misie upodobały sobie na swoją siedzibę i podobno jest tu sporo niedźwiedzich gawr.[przypis autora]) Na szczęście do celu zostało już niewiele, a i tor wychodzi tu z zarośli biegnąc bliżej drogi. Za jednym z licznych zakrętów ukazuje się odkryty grzbiet Wielkiej Rawki z charakterystycznym betonowym słupem geodezyjnym na szczycie. Z tej perspektywy jeszcze nie miałem okazji jej oglądać.
AKAPITWreszcie docieram do końca linii. Po stacji czy może raczej przystanku pozostał jedynie zrujnowany niewielki budyneczek z zapadniętym dachem. Nie ma tu nic więcej godnego uwagi. Jest dokładnie południe. Zatem do odjazdu powrotnego  autobusu  zostało  mi

Tu byłem – Miś

W oddali Wielka Rawka

Moczarne City

Pozostałości stacji

Ostatni słupek kilometrowy
półtorej godziny. Droga w tę stronę zajęła mi dwie godziny. A zatem trzeba będzie mocno naciskać na pedały. Postanawiam nie wracać torami tylko drogą. To powinno mi nieco skrócić marsz i poprawić nieco jego tempo. Robię tylko kilkuminutowy postój nad strumieniem, w którym spłukuje z siebie nieco potu i kurzu oraz zjadam kanapkę, a potem ruszam w powrotną drogę. Mijam kolejne uczynione tu przez bobry rozlewisko. W tym miejscu udaje mi się zauważyć i żeremie. Zwierzęta muszą się w tej dolinie czuć naprawdę dobrze, bo ślady ich działalności widać na każdym niemal kroku.

...postój nad strumieniem...

Kolejne bobrze rozlewisko

Żeremie

Ślady zębów
AKAPITU wylotu doliny napotykam na bramę. Przechodzę przez nią i cóż się okazuje? Że właśnie wyszedłem z terenu rezerwatu... No cóż, na swoje usprawiedliwienie nie mam chyba nic może prócz tego, że moja mocno historyczna mapa nie daje na temat rezerwatu żadnych komunikatów, a tabliczka informująca o tym fakcie znajdująca się na moście, którym wchodziłem na jego teren była dokładnie zasłonięta przez zarośla i zauważyłem ją dopiero po dokładnym przyjrzeniu się zdjęciom.
AKAPITDo Wetliny docieram na czas. Mam nawet kilka minut zapasu, które wykorzystuję na wizytę w sklepie. Pamiętam go jeszcze z lat 80, kiedy to po każdy skądinąd z rzadka pojawiający się tu produkt trzeba było stać w kolejce. O swoistej tęsknocie właścicieli za poprzednimi czasami świadczą wiszące na ścianach radzieckie sztandary i portret Lenina. Obok stoją całkiem kapitalistyczne proszki Omo i kontenery z piwem Heineken. Kupuję prowiant i ruszam na przystanek. Autobus już czeka. Kilkanaście minut później wysiadam w Przysłupie. Woda w prysznicowym worku zdążyła się już dobrze zagrzać, a wnętrze samochodu przypomina piekarnik. Muszę go chwilę przewietrzyć zanim wejdę do środka.
AKAPITPrzede mną całe popołudnie. Jadę nad Wetlinkę w okolicę Kalnicy. Wypatrzyłem to miejsce wcześniej, szukając miejscówki na spanie. Postanawiam najpierw się wykąpać, a potem przygotować obiad. Wieszam mój prysznic na drzewku i zaraz potem mam chwilę przyjemnej, ciepłej kąpieli. Obiad nie jest wykwintny, ale zaspokaja głód. Zostanę tu do wieczora, a potem... się zobaczy. Można by zostać i tutaj, ale woda szumi dość głośno, w dodatku na zachodzie zaczynają piętrzyć się chmury. Jest też trochę duszno. Jednym słowem idzie na burzę, a nie chciałbym spłynąć stąd wraz z falą wezbraniową...
AKAPITTymczasem odpoczywam. Puszczam kaczki, spaceruję po kamienistym brzegu, przeprawiam się nawet na drugą stronę. Choć nurt jest dość silny, to woda sięga mi najwyżej do kolan i na szczęście nie jest bardzo zimna. Czas biegnie mi niespiesznie. Dzisiejszy odcinek nie był ani bardzo długi, ani, poza krótkimi fragmentami chaszczowania, bardzo męczący. Tylko gorąco dawało się we znaki.


Nad Wetlinką

Jeżyk?



Połonina Wetlińska
AKAPITNad wodą jest przyjemnie, ale czas powoli rozejrzeć się za miejscem do spania. Jadę w kierunku Wetliny. Zasadniczo  mógłbym spędzić drugą noc w Starym Siole nad brzegiem Wetlinki. Tymczasem jednak wieś mi się kończy i dojeżdżam na przełęcz Wyżniańską. Tu ustawiam się na parkingu, czekając na zachód słońca. To jednak chowa się za coraz poważniej wyglądającą na tle wieczornego nieba warstwą chmur. W końcu postanawiam zostać na nocleg w tym miejscu. Zjadam niewielką kolację i rozkładam spanie, gdy tymczasem w oddali słychać, a przede wszystkim widać nadciągającą burzę. Pioruny rozświetlają wieczorne niebo, a dalekie grzmoty odbijają się ze sporym opóźnieniem od górskich zboczy. Burza do mnie nie dojdzie, ale pooglądać przed snem można. Gdy w końcu zapada całkowita ciemność, jedynym widocznym stąd świetlnym punktem jest lampa przy schronisku na Połoninie Wetlińskiej.



dzień następny