Wstępu cd... Strona główna

dzień1
dzień2 dzień3 dzień4 dzień5 dzień6 dzień7 dzień8 dzień9 dzień10
poprzedni dzień



Dzień 2,
9 maja 2007 r.


Przez kilka lat to była tapeta na moim monitorze

Wnętrze Włóczykija
AKAPITRanek wstaje słoneczny, choć chłodny. Ja wstaję wyspany już przed siódmą. Wniosek wypływający z tego jest taki, że nie zmarnowałem dwóch miesięcy, które poświęciłem na wymyślenie i wykonanie zabudowy do mojego kangura. Spało mi się wygodnie. Teraz czas na przygotowanie śniadania, czyli test części gospodarczej. Wypada równie pomyślnie. Szafka otwiera się tak, jak powinna, stolik nie składa się wtedy kiedy nie powinien, jednym słowem jak dotąd jestem z siebie dumny.
AKAPITPo śniadaniu idę jeszcze raz na krótki spacer po okolicy, cały czas zastanawiając się co dalej. Mógłbym pojechać do Szczawnicy i pójść w Małe Pieniny. Nie byłem tam jakiś czas, ale coś ciągnie mnie dalej. Na wszelki wypadek mam przy sobie również mapę Bieszczadów. Tyle, że to trochę daleko... Ale czy ja mówiłem, że mi się gdzieś spieszy? Postanawiam z wolna podążać się na wschód. W Krościenku zamiast jak zawsze dotąd przejechać przez most na Dunajcu, skręcam  w  lewo  kierowany  drogowskazami  do  Nowego  Sącza.  Jadę  wzdłuż
doliny tej rzeki, która wije się tu malowniczo pośród wysokich i stromych zboczy Beskidu Sądeckiego po prawej i Gorców po lewej stronie. Kilka minut po dziewiątej dojeżdżam do Starego Sącza. Tu robię sobie przerwę na rozprostowanie kości  i  chwilę  chodzę  po  rynku  i  jego

Rynek w Starym Sączu

Starosądecka uliczka

Rynek w Starym Sączu
okolicy. Na straganach trwa handel wiejskimi produktami, choć podaż zdecydowanie przewyższa popyt. Na niebie trwa zaś walka sił ciemności ze słońcem. Przewalają się ciemne chmury i mimo, że ranek był pogodny i słoneczny to teraz pogoda wcale nie wydaje się być taka pewna.



AKAPITWsiadam więc do samochodu i uciekam przed goniącymi mnie chmurami jak najdalej na wschód. Mijam Grybów i Gorlice, przystanek robię dopiero w Bieczu. Przez chwilę spaceruję po rynku, w którego centralnym punkcie stoi budynek ratusza z dość specyficznym jednowskazówkowym zegarem na wysokiej i okazałej wieży. Potem z wolna zmierzam w kierunku miejskich murów. Gdy już jestem w ich okolicy, na chwilę wychodzi słońce. Niemal od razu robi się gorąco. Ale ciemne chmury nisko zwieszające się nad zachodnią częścią nieba nie dają najmniejszych złudzeń. To jeszcze nie koniec pogodowych niespodzianek na dziś.

Ratusz w Bieczu

AKAPITRodowód bieckich murów sięga XIV wieku. Miasto było otoczone murem, który w szczytowym okresie miał 1200 metrów długości, a w jego obrębie znajdowało się aż siedemnaście baszt. Mury były następnie wielokrotnie przebudowywane w zależności od sytuacji i aktualnie stosowanych technik wojennych. Do czasów obecnych przetrwały jedynie trzy z nich – Kowalska, Radziecka (nazwana tak od rajców miejskich) i dzwonnica pełniąca również rolę baszty, zwana Basztą Rzeźnicką. Na jednym z fragmentów muru niedaleko Baszty Kowalskiej odnajduję wizerunek miejskiego herbu. Jest to herb ustanowiony przez austriackie władze w okresie zaborów. Funkcjonował do roku 1990, kiedy to przywrócono historyczny herb miasta.

Fragment miejskich murów z Basztą Kowalską

"Rozbiorowy" herb Biecza

Baszta Radziecka
AKAPITWracam do samochodu i ruszam dalej. Teraz przez Jasło i Krosno dobijam do Miejsca Piastowego. Na legendarnym skrzyżowaniu dróg krajowych (rondo powstanie tu za jakiś czas) korek jest umiarkowany i już po kilku minutach jazdy w ślimaczym tempie skręcam w kierunku Dukli. Dalej mijam Nową Wieś. To tędy za 3 lata wędrować będziemy z Basią Głównym Szlakiem Beskidzkim. Ale teraz nawet mi się o tym nie śni. Po kolejnych kilku kilometrach skręcam z lewo w kierunku Komańczy. Zatrzymuję się na krótki postój nad rzeką, czas bowiem najwyższy na obiad. W czasie gdy ja sobie pichcę, doganiają mnie ciemnie chmury i częstują deszczem. Uprzejmie im dziękuję, zasuwając dach mojego domu na kółkach. Szum padających kropel działa usypiająco, ale nie pozwalam sobie na lenistwo. Jeszcze kilkadziesiąt kilometrów przede mną.
AKAPITRuszam dalej i po chwili mijam Jaśliska. To w tej miejscowości i najbliższej jej okolicy powstanie za rok film „Wino truskawkowe”. Wielbiciele prozy Andrzeja Stasiuka na pewno go już znają, a tym, którzy jeszcze się z nim nie zetknęli, szczerze polecam. Choć rzecz jasna film ten nie jest adresowany do wszystkich. Jeżeli jednak od kina oczekujesz czegoś więcej niż tylko wartkiej akcji, hektolitrów sztucznej krwi oraz ton materiałów pirotechnicznych udających wybuchy, na pewno drogi Czytelniku i potencjalny widzu nie będziesz zawiedziony.

Gdzieś w Bdeskidzie Niskim
AKAPITWjeżdżam pomiędzy szerokie łąki i łagodne wzgórza Beskidu Wyspowego. Deszcz przestał już padać, a niebo zaczyna być przejmowane przez błękit z rzadka tylko przyozdobiony niewinnymi obłoczkami. Zbliżam się do Komańczy i nadchodzi czas na podjęcie decyzji co do dalszej marszruty. Jechać dalej w kierunku Ustrzyk Górnych czy odbić gdzieś w bok na nieznane jeszcze ścieżki? Przez chwilę analizuję mapę i postanawiam pojechać do Duszatyna, skąd będzie można pójść do Jeziorek Duszatyńskich.   Z  mapy  wynika,  że  droga

Gdzieś w Beskidzie Niskim
może być zamknięta dla ruchu, postanawiam jednak to sprawdzić. Okazuje się, że zamknięta jednak nie jest, bo podniesiony szlaban wygląda na od dawna nie używany. Choć nawierzchnia pozostawia to i owo do życzenia (tak naprawdę to droga jest w fatalnym stanie) jadę. Przejeżdżam przez niewysoki grzbiet i po chwili zjeżdżam w dolinę Osławy. Kiedyś leżała tu miejscowość Prełuki  W czasach gdy kursowała tędy wożąca drewno wąskotorówka, znajdowała się tu stacja i kilka domów. Przed II wojną była to spora wieś licząca ponad 60 gospodarstw i około 500 mieszkańców. Wszyscy zostali jednak wysiedleni albo bezpośrednio po wojnie, albo w ramach przeprowadzanej później akcji „Wisła”. Teraz są tu trzy gospodarstwa, z czego jedno to leśniczówka.
AKAPITMijam Prełuki i z wolna toczę się w kierunku Duszatyna. Zatrzymuję się kilkaset metrów przez osadą w okolicy tzw. przełomu Osławy. Schodzę z wysokiej skarpy na brzeg. Rzeka tworzy tu fantazyjne zakola, a uroku dodaje im spinający jej brzegi wysoki mostek wąskotorowej kolejki. Chwilę poświęcam złocącym się w przybrzeżnym błocku kaczeńcom i podziwiam wznoszące się ponad drogą osuwisko. Znów zrobiło się gorąco, a nawet dusznawo. Ciekawe połączenie – duchota w Duszatynie ;-)

Włoczykij przy rezerwacie

Osuwisko nad przełomem Osławy

Najdłuższy most na trasie BKL

Most na Osławie

AKAPITWdrapuje się na most i idę przez chwilę torami w kierunku osady. Hmmm... a może by tak pójść nimi dalej? Tymczasem jednak dochodzę tylko do przejazdu przez drogę i wracam do samochodu. Pora rozejrzeć się za miejscem na nocleg. Wystarczy mi w zasadzie kawałek jako tako płaskiego terenu. Moje wymagania są w tej kwestii naprawdę bardzo niewielkie. Dojeżdżam do Duszatyna i od razu trafiam na coś w rodzaju dużej wiaty z miejscem na ognisko. Na mapie jest w tym miejscu zaznaczone pole biwakowe, więc bez specjalnych ceregieli decyduję się  tutaj zostać.
Wokół nie ma żywego ducha, choć z komina stojącego nieopodal baraczku unosi się leniwie siwa smużka dymu. Zaparkowane przez barakiem i nie tylko, dość mocno wyeksploatowane maszyny do zwózki drewna pozwalają snuć przypuszczenia, że pomieszkują tu sezonowi robotnicy leśni.

...unosi się leniwie siwa smużka dymu.


Bród na Osławie w Duszatynie
AKAPITSzykuję swój apartament na kołach, a w tym czasie od zachodu zbliża się kolejna fala ciemnych chmur i funduje mi solidny choć na szczęście krótkotrwały prysznic. Po kilku minutach niskie słoneczne promienie przebijają się przez zasłony i prezentują barwny pokaz. Z ciemnym niebem kontrastują pokryte różnokolorowymi pąkami i podświetlone słońcem drzewa. Po chwili nad tym wszystkim pojawia się szeroki łuk tęczy. No pięknie po prostu!
AKAPITNieco się ochłodziło, ale postanawiam trochę pospacerować po okolicy. Przez Osławę można tu przejść tylko mostem kolejowym. Dla samochodów przewidziany jest natomiast jedynie bród z betonowych płyt ułożonych na dnie rzeki. Nie jest głęboko, ale na pieszą przeprawę w butach zdecydowanie się nie nadaje. Idę z wolna wzdłuż torów w kierunku Mikowa.



...wzdłuż torów w kierunku Mikowa.
AKAPITDeszcz wywabił na świat ślimaki. Jest ich naprawdę sporo. Na torowisku najwięcej jest winniczków, choć zdarzają się i bezdomne golasy. Wyciągają długie czułki ciekawie spoglądając na świat. A może tylko szukają czegoś co można by zjeść na kolację. Ślimorów jest naprawdę dużo. Do tego stopnia, że muszę uważnie patrzyć pod nogi, by któregoś nie skrzywdzić. Idę przed siebie kilkanaście minut. Torowisko biegnące w lesie jest dobrze widoczne, jednak gdy wychodzi z jego cienia, trawa zarasta je niemal całkowicie i tylko wąska, niewyraźna ścieżynka świadczy o jego położeniu. Bardzo fajnie się nią idzie...



AKAPITW głowie coś mi zaczyna świtać. Wiem już jak spędzę następnych kilka dni! Przejdę całą trasę kolejki z Rzepedzi do Wetliny. Niekoniecznie cały czas idąc w tym samym kierunku i na pewno odcinkami, ale przejdę. Choć logistycznie nie będzie to proste. Trzeba będzie dobrze pokombinować i posiłkować się lokalnym transportem, a samochód wykorzystywać tylko jako ruchomy punkt bazowy.
AKAPITTymczasem zawracam, bo robi się późnawo. Słońce zaszło już za wzgórza i dolina zaczyna z wolna pogrążać się w różowawym półmroku. Na niebie zostały tylko nieliczne postrzępione, podświetlone pomarańczowo obłoczki. Bliskość rzeki i wilgoć pozostała po deszczu powodują, że robi się jeszcze chłodniej. W końcu to dopiero początek maja. Mam nadzieję, że mój stary wymęczony śpiwór podoła.

Ślimorów jest naprawdę dużo

Wiata na polu biwakowym

AKAPITGdy nad Duszatynem rozpina się ciemnogranatowo-czarne niebo przyozdobione jedynie jasnymi punkcikami gwiazd, ja schowany we wnętrzu Włóczykija studiuję mapę. Postanawiam, że jutro najpierw zrobię sobie spacer do Jeziorek Duszatyńskich, a potem przejadę samochodem wzdłuż trasy kolejki do Smolnika. Tam poszukam miejsca na nocleg, a kolejnego dnia spróbuję jakoś dostać się do Rzepedzi i wyruszyć na wąski żelazny szlak.
dzień następny