Wstępu ciąg dalszy strona główna
dzień1 dzień2


dzień pierwszy


Dzień 2,
czwartek, 22 czerwca 2017 r.



mapa


Świnoujście o świcie

AKAPITBudzę się o 2:24. Znaczy się, ze dwie godziny przespałem. Przesuwam ręką po wierzchu śpiwora... FUUUUJJJJ! A co to takie mokre? Ślimak gigant mnie w nocy odwiedził i wepchnął się na krzywy ryj na mój kwadrat? Nie. To tylko nieprzemakalny pokrowiec okazał się nieprzemakalny również w drugą stronę i cała skondensowana wewnątrz wilgoć w postaci już skroplonej osiadła na śpiworze. Jednym słowem nieźle się zapociłem. Zresztą w dalszym ciągu jest mi za gorąco. No, ale jak test, to test. W tej kwestii nie ma innej możliwości jak rozpoznanie sytuacji bojem. I tak wynik jest lepszy niż w Zamościu, gdzie marzłem pod cienkim kocykiem z peleryną i nie zasnąłem nawet na chwilę. Jeszcze raz pukam do drzwi krainy sennych marzeń i Morfeusz w swej wspaniałomyślności chyba jeszcze raz je uchylił, bo na dobre budzi mnie dopiero dźwięk nastawionego w telefonie alarmu. Jest punktualnie 3:00. Pora wstawać, choć za oknem ciemności. Szybko wygrzebuję się z posłania i zwijam manatki. Brak namiotu może i powoduje mniejszy komfort, ale skraca znacznie czas osiągnięcia gotowości do wymarszu. Ogranicza także wagę i objętość ekwipunku. Choć przyznaję, że testowany dziś, a kupiony w Decathlonie pokrowiec na śpiwór w przyszłości chyba nie będzie jego stałym elementem.
AKAPITPrzede mną teraz kilkanaście minut marszu przez śpiące miasto. Śpiące? Bynajmniej. Po drodze mija mnie co najmniej kilka samochodów. Przy promie jest ich jeszcze więcej. Czy to miasto nigdy nie zasypia? Przeprawiam się na drugą stronę. Na wschodzie niebo lekko różowieje. Właściwie barwę zmienia tylko wąski jego pas pomiędzy horyzontem a podstawą chmur, które od wczoraj zasłaniają niebo niezbyt grubą, ale szczelną warstwą. W tym świetle portowe żurawie wyglądają jak koniopodobne istoty z planety Pandora, miejsca akcji filmu “Avatar”.  Przeprawa przez Świnę trwa kilka minut. Gdy tylko trapy z głośnym hukiem opadają na nabrzeże, schodzę z pokładu i idę na dworzec kolejowy. Do odjazdu pociągu zostało 40 minut. Nie chciałem ryzykować przeprawy kolejnym promem, bo w nocy pływają one rzadziej i wtedy nawet minuta poślizgu byłaby pierwszą przewróconą kostką domina ustawionego z kolejowych połączeń. Dla zabicia czasu spaceruję wolno wzdłuż torów do ostatniej stacji na tej linii – stacji Świnoujście Port. To raptem 500 metrów od głównego dworca. Tuż obok znajduje się międzynarodowy terminal promowy, przy którym aktualnie zacumowany jest pasażersko-samochodowy prom widziany wczorajszego wieczora. Na stacji w całkiem sporej przystankowej wiacie bezdomni urządzili sobie noclegownię. Roznosi się stąd charakterystyczny zapaszek. Nie będę im przeszkadzał w spoczynku. Powoli wracam. Pociąg powinien być podstawiony lada chwila. Niebo nade mną powoli szarzeje, gdy w końcu do peronu zbliża się Impuls. To ten sam skład, którym przyjechałem tu wczoraj. Niestety dziś nie wraca do Poznania. Pojedzie tylko do Szczecina Głównego, a mnie wysadzi na Dąbiu. Stąd po kilkunastu minutach zabiera mnie jego brat bliźniak. Ku mojemu zdziwieniu, ale i radości pogoda w okolicy Szczecina jest znacznie lepsza niż na wybrzeżu. Widzę spore fragmenty niebieskiego nieba i niegroźnie wyglądające chmurki, przez które jeszcze nieśmiało, ale coraz bardziej zdecydowanie prześwieca słońce.

Szczecin Dąbie wczesnym rankiem
AKAPITPonieważ mam pewne niedobory snu, spróbuję zdrzemnąć się z pół godziny. Sprzyja temu pustawy pociąg i możliwość wyciągnięcia się na siedzeniach. Chyba rzeczywiście na moment przysypiam. Budzi mnie konduktor sprawdzający bilety. Dziś nie będzie zdziwionych spojrzeń. Podobnie jak wczoraj, jadę na Regiokarnecie. Zatem moja relacja pozostaje dla kolejarzy tajemnicą. Rozbudzony postanawiam zjeść małe śniadanie złożone z resztek zapasów pozostałych w plecaku. Kilka kromek weki, czyli po niemałopolsku bułki wrocławskiej z pasztetem, którego składu wolę nawet nie czytać, musi starczyć za pierwszy posiłek. Postaram się czymś doładować w Poznaniu. Tymczasem krajobraz za oknem wciąż ucieka na północ. Jedziemy przez lekko pofałdowany teren, na którym rozciągają się uprawne pola. Prócz zbóż na północy wyraźnie opłaca się uprawa... wiatraków. Po drodze mijamy ich niezliczoną ilość. Choć akurat dziś wydają się odpoczywać. Wszędzie dominuje soczysta, letnia, uspokajająca zieleń.

...wyraźnie opłaca się uprawa... wiatraków...
AKAPITPoznań wita mnie piękną słoneczną pogodą. Dobrze się składa, bo mam tu trochę czasu i potrzebę zrobienia poprawkowo -śniadaniowych zakupów. Najpierw spróbuję na dworcu. Jednak po skreśleniu z listy partnerów handlowych wszystkich sieciówek, w których ceny są po prostu śmieszne (co bynajmniej nie oznacza śmiesznie niskie), zostaje... no nie zostaje nic innego, jak zmienić lokal. Wychodzę zatem  na  miasto, w miasto, do miasta, czy jak tam sobie Drogi Czytelniku uważasz. Niestety  w  najbliższym

poznański "chebak" Dworca Głównego
minimarkecie nie ma niczego godnego uwagi. Na dłuższe wyprawy nie bardzo mam chęć i siły, bo temperatura powietrza sukcesywnie rośnie, kupuję więc tylko butlę picia i wracam na dworzec. W odwodzie jest tam jeszcze dobrze ukryta w podziemnym przejściu cukiernia, w której mają całkiem niezłe drożdżówki. Gdyby tylko oszczędniej traktowali je lukrem...
AKAPITZaopatrzony idę na peron, na którym stoi już mój pociąg. To “tygrys”*, zatem komfort może średni, ale przynajmniej będzie klimatyzacja. Wsiadam. Tiaaaa... W środku panuje duchota jak w palmiarniach krakowskiego ogrodu botanicznego. Tyle że za rzadkie okazy robią tu nieliczni jeszcze pasażerowie. Jak się po chwili okazuje, pasażerów będzie jeszcze mniej, bo kilkuosobowa grupka ma co prawda bilety do Wrocławia, ale są to bilety na pociąg PKP IC*, gdy my tymczasem siedzimy w składzie Polregio*. Pomyłkę uświadamia im konduktor. Można by powiedzieć gapiostwo, gdyby nie fakt, że po chwili zjawiają się kolejne osoby z takimi biletami. Podejrzewam więc raczej błąd informacyjny lub systemowy, bo faktycznie o zbliżonej godzinie odjeżdża z Poznania pociąg PKP IC jadący przez Wrocław. Pechowych pasażerów czeka zatem szybki marsz z walizami przez całą długość peronu do jedynego przejścia podziemnego... ale czy ja kiedyś już o tym nie pisałem?
AKAPITKlimatyzacja w końcu się włącza, ale tylko po to, by po chwili znów się wyłączyć. Zresztą może to i lepiej, bo hałas produkowany przez wentylatory jest... powiedzmy ciutkę uciążliwy. Choć przez tę huśtawkę temperatura jest równie nieprzyjemnie rozchwiana. W końcu ruszamy i hałas ponownie włączonych wentylatorów wobec ogólnej wewnętrznej głośności “tygrysa” przestaje być odczuwalny.
AKAPITPo drodze do Wrocławia bohatersko walczę ze snem atakującym moje powieki kilogramami ołowiu i sypiącym pod nie całymi garściami piasek. Kawa by się przydała. Tę trasę już znam bardzo dobrze, zresztą co by nie powiedzieć, płaski i raczej pozbawiony lasów krajobraz Nizin Wielkopolskiej i Śląskiej nie jest ani specjalnie urozmaicony, ani malowniczy. Jedynym elementem, na którym można próbować oprzeć wzrok, jest odległy horyzont. Ożywiam się w rejonie większych stacji. Wspominam zeszłoroczny krótki  pobyt  w  Lesznie i zwieńczone tyle doniosłym, co przypadkowym sukcesem poszukiwania wagonu motorowego SN80* oraz niedawną wizytę w Węglewie koło Żmigrodu, gdzie fotograficznie uwieczniałem testowane wówczas prototypy Elfa2* i Griffina*. A we Wrocławiu... No cóż, niestety na wizytę w Magii Smaku nie mam czasu. A szkoda, bo pora zrobiła się w międzyczasie co nieco obiadowa. Po poznańskich drożdżówkach zostało ledwie wspomnienie i resztki lukru zawieruszone w gęstwinie brody, a poza tym przecież nie samym słodkim człowiek żyje.

AKAPITIm bardziej na południe się posuwam, tym robi się cieplej. Tu, w stolicy Dolnego Śląska, jest już bardzo ciepło. Jestem teraz pod przeszklonym dachem dworca, gdzie słoneczne promienie dostęp mają nieco ograniczony, jednak czuję wyraźnie ich oddziaływanie. Przy sąsiednim peronie stoi gotów do odjazdu dolnośląski Link*. Czasu mam akurat tyle, by przymierzyć i strzelić. Tuż po trzasku migawki żółto-biały pociąg do Żar rusza na szlak, a już chwilę później wjeżdża na peron znany mi już opolski Impuls. Nie powiem, nie jestem tym faktem rozczarowany. Więcej powiem. Z tej okazji robię szybkie przekalkulowanie marszruty (och, ten komfort podróży z Regiokarnetem). Ponieważ pociąg ten jedzie do Kędzierzyna-Koźla, sprawdzam połączenia tego miasta z Katowicami. Bingo! Nie muszę wysiadać w Opolu i przesiadać się do (zapewne) “kibla” jadącego do Gliwic. Mogę podróżować w komfortowych warunkach  nowego  składu  do  samego  końca  jego  trasy. W komfortowych powiadasz... No dobra, komfort jest połowiczny, bo raz, że pociąg coraz mocniej się wypełnia, a dwa, że klimatyzacja i tutaj nie  przyszła  dziś  do  pracy.  Maszynista

dolnośląski Link do Żar
przypomina sobie o jej istnieniu dopiero na wrocławskim Brochowie, gdy w pełnym składzie jest już regularna sauna. Ale potem – miód, malina i przyjemny chłodek. No i tak do... czasu. Do czasu, gdy chłodek płynnie przechodzi w chłód, a ten konsekwentnie zamienia się na zzzziiimnnno. Na to zjawisko mam jednak na szczęście radę.  Ubieram ciepłą bluzę, choć przyznaję, za ciepło to i w niej wcale mi nie jest. W odwodzie pozostaje co prawda jeszcze kurtka, ale wyglądałbym w niej chyba ciut dziwnie. W końcu mamy już lato. Niestety poważną wadą klimatyzacji w pociągach jest to, że działa ona w trybie zero jedynkowym. Albo nie działa w ogóle, albo działa na full. Podobnie zresztą jest z ogrzewaniem. Z kompletnie dla mnie niezrozumiałych powodów nie ma opcji włączenia samego nawiewu. Problem ten zresztą nie dotyczy wyłącznie kolei. W krakowskich tramwajach i miejskich autobusach wyposażonych w to wydawałoby się zbawienne urządzenie, sytuacja wygląda analogicznie. Klimatyzacja działa tam w podobnie kategorycznych reżimach. Do tego włączana jest nie na życzenie pasażerów czy w zależności od temperatury. O jej włączeniu i wyłączeniu decyduje... dyspozytor, wydając odpowiedni komunikat przez radiotelefon. Wiem to ze sprawdzonego źródła, które na co dzień pracuje za kółkiem miejskiego autobusu. Zatem mimo usilnych próśb pasażerów, motorniczy z własnej woli nie może klimatyzacji wyłączyć, nie narażając się na problemy dyscyplinarne. Paradoks polega także na tym, że klimatyzacja jest włączana również wtedy, gdy z uwagi na stosunkowo niską temperaturę zewnętrzną absolutnie nie ma takiej potrzeby. Jeżeli więc latem wybierzesz się Drogi Czytelniku do Krakowa i będziesz chciał skorzystać z miejskiej komunikacji, weź w garść choćby cieplejszą koszulę, którą w razie potrzeby założysz na T-shirt. W przeciwnym wypadku nawet przy sierpniowym upale zmarzniesz. Paranoja centralnego sterowania.
AKAPITW Lewinie Brzeskim stoimy kilka minut dłużej, niż wynikało to z rozkładu i łapiemy opóźnienie. Nie nadrobimy go już do samego Kędzierzyna. Na szczęście na przesiadkę mam tam pół godziny. To pozwala mi na zjedzenie szybkiego obiadu w znanym z wypadu do Bogumina*, a położonym tuż obok kędzierzyńskiego dworca kolejowego Barze Górniczym. Dziś klasyka, mielony, ziemniaki, surówka. Ziemniaki wyglądają jak breja i smakują jak breja, ale jestem głodny, więc za bardzo nie grymaszę. Zresztą pozostałe komponenty dania są całkiem ok.
AKAPITPo obiedzie wracam na stację, która jest chyba jedną z najbardziej zapomnianych przez kolejowych bogów. Nie mam na myśli niedawno, choć nie bez problemów odremontowanego budynku dworca, ale perony i ich bezpośrednie otoczenie. Ich wygląd wskazuje, że co najmniej od kilkudziesięciu lat nikt nawet nie pomyślał o remoncie. To o tyle dziwne, że Kędzierzyn jest dużą węzłową stacją ze stosunkowo sporym ruchem  towarowym i pasażerskim. Zbiegają się tu linie kolejowe prowadzące w kierunku Katowic, Opola, Nysy oraz Chałupek na granicy z Czechami. Tymczasem perony wyglądają, jak gdyby czas zatrzymał się tu w latach 50 lub 60 ubiegłego stulecia. Na jednym z baraczków, który być może był kiedyś kioskiem, a może budką dyżurnego ruchu, wyrosło nawet całkiem pokaźne drzewko. U jego podnóża zaś, z nieco zapadniętą pokrywą włazu okopał się schron obserwacyjny, pamiętający zapewne czasy wojny. O ile nie drugiej światowej, to zimnej na pewno.

"stacja Kędzierzyn, stacja Kędzierzyn..."
AKAPITDo Gliwic pojadę spalinowym zespołem trakcyjnym* SA134 w barwach opolskiego oddziału Przewozów Regionalnych czy jak kto woli Polregio. Przyjechał tu z Nysy. To rozkładowo ten sam pociąg, którym i ja z Nysy wracałem w listopadzie zeszłego roku*. W pociągu działa klimatyzacja, ale jej sprawność jest zdecydowanie niższa niż tej impulsowej. Paradoksalnie to powoduje, że temperatura wewnątrz jest umiarkowana i zupełnie przyjemna. Ludzi za wiele też w nim nie ma. Można zatem powiedzieć, że wreszcie mam pełen komfort. No... można by było. Niestety wrażenie psują twarde i niewygodne fotele. Mimo iż w pociągu nie ma zbyt wielu pasażerów, to ci, którzy są, robią wystarczającą ilość zamieszania. Z tyłu dochodzi głośny płacz małego dziecka, z przodu muzyka zahaczająca o cygański folk nadawana zapewne z czyjegoś smartfona. Na szczęście ruszamy, a spalinowy silnik i wózki wagonu tak hałasują, że prawie tego nie słyszę.
AKAPITW Gliwicach powinienem mieć pół godziny na przesiadkę. Tymczasem gdy wysiadam, na sąsiednim peronie stoi gotów do odjazdu skład Kolei Śląskich jadący przez Katowice do Częstochowy. Coś te połączenia proponowane przez sitkol.pl są przekłamane. Nie po raz pierwszy zauważam, że system ten nie bierze pod uwagę krótkich czasów przesiadek i proponuje następne połączenie. Nauczyłem się ten problem omijać. W przypadkach wątpliwych sprawdzam wszystkie pociągi odjeżdżające z danej stacji o godzinie zbliżonej do przyjazdu pociągu z wcześniejszego odcinka trasy. Już kilka razy dzięki tej metodzie udało mi się skrócić czasy przesiadek. Czasem rzutowało to znacząco na całe połączenie. Tym razem z braku czasu nie zagłębiałem się w rozkłady aż tak wnikliwie, ale też i nie miało to wielkiego znaczenia. I tak będę musiał czekać w Katowicach na ostatni dziś pociąg do Krakowa. A czy będę czekał pół godziny, czy godzinę...

Class 66 przejeżdża przez Katowice
AKAPITTymczasem Elf, którym teraz pojadę, jest załadowany do niemal ostatniego miejsca. To pora powrotów z pracy. Siadam na rozkładanym krzesełku przy drzwiach. Pół godziny wytrzymam. Bez przeszkód dojeżdżamy do Katowic. Jest kilkanaście minut przed godziną 18. Pociąg do Krakowa odjeżdża o 19:09. Wzorując się na wcześniejszych pobytach, a raczej przejazdach przez Katowice, mógłbym właściwie spróbować pojechać kilka stacji w dowolnym kierunku, a następnie wrócić. Jednak lenistwo bierze górę. Przez trzydzieści minut snuję się po okolicy dworca, a następnie idę na perony. Robię kiepską fotkę czerwonej lokomotywie JT42CWRM oznaczonej typem Class 66, która zawitała na katowicki dworzec ze składem towarowym. Ta amerykańska lokomotywa z racji znacznych wibracji powodowanych przez spalinowy silnik nazywana bywała wibratorem. Przed wprowadzeniem na europejskie tory  część  lokomotyw  była  głęboko  modernizowana,  w  Wielkiej  Brytanii.
Celem było między innymi właśnie wytłumienie drgań, a także dostosowanie silników do europejskich, bardziej restrykcyjnych norm dotyczących emisji spalin. Lokomotywa ta jest bowiem wyposażona w dwusuwowy silnik. Oczywiście jest to silnik wysokoprężny. Dwusuwowy silnik Diesla na polskich torach spotkamy jeszcze wyłącznie w lokomotywach M62 (ST44) zwanych “Gagarinami”*. Nierzadki jest więc widok ogromnej chmury dymu ciągnącej się za tą lokomotywą. W tym wypadku jednak normami ilości i jakości spalin nikt się nie przejmuje. Wracając do Class 66, ma ona dość ciekawe rozwiązanie swoich dwóch trzyosiowych wózków jezdnych. W przeciwieństwie do najczęściej stosowanego rozwiązania klasycznego, w którym wszystkie osie mocowane są w wózkach na sztywno, skrajne osie pojedynczego wózka lokomotywy Class 66 są skrętne, natomiast oś środkowa jest przesuwna bocznie. Dzięki temu na ciasnych łukach szyn obręcze kół, a także same szyny zużywają się znacznie mniej niż przy konstrukcji klasycznej. Jest to obecnie najdłuższa jednoczłonowa lokomotywa i najsilniejsza lokomotywa spalinowa jeżdżąca po polskich torach. Czerwony sfotografowany teraz egzemplarz użytkowany jest przez DB Cargo Polska. Lokomotywy tego typu posiada także Freightliner PL*. Jest to stosunkowo nowa konstrukcja, jej produkcję rozpoczęto w roku 1998 i trwa ona nadal.
AKAPITW końcu podstawia się mój pociąg. Jak przypuszczałem, będzie to biało-niebieski Impuls. Zajmuję miejsce. Jak przeważnie, jest prawie pusty. Czekają mnie teraz dwie godziny spacerowej jazdy po remontowanym szlaku do Krakowa. Jedynie na odcinku z Jęzora do Jaworzna pociąg rozwija rozsądną prędkość. Za Jaworznem jednak znacznie zwalnia, a za Krzeszowicami zaczyna się jazda po aktualnie jednotorowym szlaku. Drugi tor jest rozebrany i trwa jego całkowita rekonstrukcja począwszy od nasypu. Ciekaw jestem, ile potrwa finalnie rewitalizacja całej linii do Katowic. Ciekaw jestem także, czy zważywszy tradycyjne polskie obiektywne trudności i nieprzewidziane przeszkody w trakcie budowy, będzie mi dane skorzystać z dobrodziejstwa obiecywanego czasu przejazdu na poziomie jednej godziny. Po prostu jakoś nie wierzę w to, że budowa zgodnie z zapewnieniami zakończy się w 2020 roku. A i tak z mojej perspektywy 2020 rok to niemal wieczność.
AKAPITGdy kwadrans po 21 pociąg zatrzymuje się na stacji w Mydlnikach, jest zupełnie jasno. Słońce co prawda kilkanaście minut temu podbiło kartę i poszło do domu, ale do zmroku jeszcze daleko. Tyle że niestety od dziś dni będą coraz krótsze. I tak aż do Bożego Narodzenia. Niech to jasny szlag...!


* - odnośniki z wyrażeń okraszonych gwiazdką prowadzą do wyjaśniającego ich znaczenie kolejowego leksykonu