|
3 grudnia 2013 r.
Mogielica |
|
|
AKAPITZima
w pełni. To znaczy zima w pełni być powinna. Kalendarzowa nawet jest,
ale klimatyczna wyraźnie ma ważniejsze sprawy na głowie. W Krakowie
panuje całkowity brak śniegu i dodatnie temperatury. Do tego aura
wydaje się zachęcać do wybrania się gdzieś w plener. Wiszące bardzo
nisko nad horyzontem słońce determinuje jednak ograniczony czas
wycieczki. Czyste niebo i lekki wiaterek dają perspektywę niezłej
widoczności. Zatem? Zatem Mogielica najkrótszą drogą.
Zwłaszcza
że my tu gadu, gadu, a godzina zrobiła się późna i na
Przełęczy
Rydza Śmigłego zjawiam się tuż po godzinie 11. Tu jest biało, choć
śnieg jest mocno przewiany. Przez chwile zastanawiam się jaki wariant
odzieżowy wybrać. Skoro tu wieje wiatr, to na szczycie zapewne będzie o
wiele mocniejszy. Dobra, trzy warstwy na sobie, dodatkowa w plecaku i
do tego wiatrówka do przetrwania kilku minut na wieży.
Ruszam.
Łąkę pokonuję na przełaj, starając się iść po wystających ponad biel
kępach traw, nie wpadając przy tym w zamaskowane śniegiem zagłębienia.
Mijam kilka domów osady Sarys. Stromą asfaltową drogę
pokrywa
warstwa lodu. Jej przejezdność jest utrzymywana dzięki popiołowi grubo
sypanemu z popielników węglowych pieców. Dymy z
kominów świadczą, że produkcja posypki idzie pełna parą.
Przyspieszam, bo prócz posypki i ciepła produktem ubocznym
procesu jest też, jak najogólniej tę rzecz ujmując,
smród. Tuż za osadą kolejność zimowego utrzymania drogi
spada do
ostatniej kategorii, co wiąże się z koniecznością przecierania szlaku.
Ślady co prawda są, ale wiejący wiatr bardzo szybko stara się je
zatrzeć. Oczywiście z sukcesem. Sytuacja zmienia się po dojściu do
granicy lasu. Tu jest nieco więcej świeżego białego puchu, ale też jego
warstwa na ziemi jest o wiele cieńsza. Ma najwyżej kilka
centymetrów. Reszta pozostała na rosnących wokół
świerkach, których gałęzie chylą się teraz ku ziemi pod
ponadnormatywnym obciążeniem. Idzie mi się nieźle, oczywiście po
wejściu do lasu termostat daje znać, że pora się nieco rozebrać. Po
chwili mijam się z samotnym turystą. Wymieniamy się uwagami na temat
warunków na szlaku. Obiecuje mi wspaniałe widoki ze szczytu
i
całkowite pustki na szlaku. To akurat mnie wcale nie dziwi. Właściwie w
ogóle jestem zaskoczony że kogokolwiek tu dziś spotkałem.
Grudniowy wtorek to raczej niestandardowy czas na górskie
wypady, nawet w tak uczęszczany rejon Beskidu Wyspowego jakim jest
Mogielica.
AKAPITPnę
się do góry z lekkimi poślizgami. Kijki pomagają utrzymać
się na
nogach w zbliżonej do pionowej pozycji. Im wyżej tym więcej śniegu,
choć i tak jego świeża warstwa nie przekracza 10 cm. Po mniej więcej
godzinie od startu z przełęczy osiągam polanę po północnej
stronie szczytu. Ścieżka z zawianymi starszymi i świeżymi dzisiejszymi
śladami wiedzie ku słońcu. Słońcu, które z tej perspektywy
mimo
południa wisi tuż tuż nad horyzontem. I co tu ukrywać, nie pomaga w
marszu, bo świecąc prosto w oczy nieprzyjemnie oślepia. Nawet okulary
nie pomagają. |
AKAPITNa
odkrytym terenie przypomina o sobie wiatr. Efekty jego działalności
widoczne są również na okolicznej roślinności. Wszystko co
wystaje ponad śnieg od strony wiejącego wiatru jest pokryte
kilkucentymetrową warstwą igiełek szadzi. Rosnące tu świerki
również przykrywa szadź wraz z warstwą śniegu tworząc grubą,
zmrożoną skorupę. |
Babia Góra i pasmo Policy, a bliżej z prawej Luboń Wielki
|
|
Ćwilin
|
|
...tworząc
grubą, zmrożoną skorupę
|
|
AKAPITKilka
minut później jestem u stóp wieży widokowej. Czas
się
okutać we wszystko co mam i wspiąć po stromych i śliskich stopniach na
górę. Drewniana konstrukcja w górnej części jest
dokładnie obrośnięta szadzią. Nawet zamontowany na jej szczycie wiatrak
został nią zablokowany. Zgodnie z przewidywaniami na wieży wieje. Wiatr
co prawda nie urywa głowy, ale bez wiatrówki i
nieprzewiewnych
spodni oraz rękawiczek z windstoperem nie wytrzymałbym tu nawet minuty.
A szkoda by było, bo widoki są piękne. Ponad inwersyjno-smogową warstwę
wybija się Babia Góra. Nieco bliżej położonym i niżej
wypiętrzonym szczytom to się nie udaje, ale dzięki stosunkowo dobrej
widoczności i one prezentują się smakowicie lekko przypudrowane bielą
niczym pączki cukrem. Większość jest mi już znajoma nie tylko z
widzenia, ale i ze spotkań bezpośrednich. A te, które jakimś
cudem pozostały niezdobyte, czekają w kolejce. Na południu szczerzą
zęby Tatry. Tu moja znajomość praktyczna jest zdecydowanie słabsza i
idąc od zachodu kończy się na Kasprowym, a Świnicę znam jedynie z
widzenia. Może kiedyś? Choć znając swoje fizyczne możliwości z
wszelkimi ograniczniami i ogólnie rozumiane miejsce w szyku,
nie
napalam się zbytnio. Na koniec jeszcze pamiątkowa fotka i ostrożnie
schodzę na dół. Poślizgnięcie się na schodach mogłoby się
skończyć krótkim, ale efektownym i zakończonym twardym
lądowaniem lotem,
wbijam więc pazury w poręcze i kurczowo się ich trzymam.
|
...jestem
u stóp... |
|
|
Babia Góra, pasmo Policy i Luboń Wielki
|
|
Od lewej: Lubogoszcz., Ćwilin, Lubomir, Śnieżnica, Ciecień
|
|
Łopień i wyłaniająca się zza niego Kostrza
|
|
Na horyzoncie Pasmo Łososińskie
|
|
Po lewej Ćichoń, po prawej Modyń
|
|
Pasmo Radziejowej
|
|
Lubań
|
|
Tatry Wysokie i Bielskie
|
|
Widok na Tatry. Jeżeli chcesz zobaczyć pełny opis panoramy - KLIKNIJ
|
|
Stumorgowa Polana, za nią Krzystonów i Jasień, w oddali
Gorce, na horyzoncie Tatry
|
|
...
jeszcze pamiątkowa fotka...
|
|
AKAPITCzas
się nieco posilić. Krótką chwilę zastanawiam się czy zostać
tu w
chłodzie i cieniu, czy jednak zejść na rozświetloną słonecznym blaskiem
Stumorgową Polanę. Zwycięża
zamiłowanie do kontemplowania dalekich krajobrazów i szybko
decyduję, że o wiele przyjemniej będzie zjeść na polanie, nawet kosztem
konieczności późniejszego wejścia spowrotem. Lokuję się na
ławce. Kanapki szybko
znikają, herbata z sokiem malinowym i cytryną rozlewa się po żołądku
miłym ciepłem. Rozsiadam się i wystawiam do
słońca. Tutaj, za szczelnym
parawanem
|
z
drzew można by się nawet pokusić o stwierdzenie, że jest prawie ciepło.
No tak, ale „prawie” jak zwykle robi
różnicę.
Niemniej siedzę tak blisko godzinę, wypatrując przez lornetkę znajomych
miejsc i ścieżek.
|
AKAPITSłońce
tymczasem powoli acz nieodwołalnie zniża ku horyzontowi swój
i tak
wyjątkowo niski pułapem lot. Pora zatem pakować manatki i wracać.
Decyduję się wracać przez szczyt, bo trawers w
kierunku niebieskiego szlaku z Jurkowa
może nie być przetarty. Dzięki
krótkiemu, ale stromemu podejściu na szczycie jestem już
rozgrzany.
Siedzenie w bezruchu na polanie jednak mnie trochę wychłodziło. Wracam
nie po swojemu – tą
samą drogą, którą
tu
|
|
|
przyszedłem.
Wybór mam jednak ograniczony, a nie chcę ryzykować powrotu
po
ciemku. Mogielica już kiedyś zrobiła mi taki kawał. Przez polanę po
północnej stronie wierzchołka wchodzę do lasu To dość stromy
fragment trasy, Uważam by nie pojechać, choć trochę mnie kusi ślizg w
dół. Śniegu jest jednak za mało, a jazda po kamieniach
mogłaby
niekorzystnie wpłynąć na integralność moich kości. Po drodze zatrzymuję
się jeszcze w miejscu, gdzie spory wiatrołom otwiera widok na
północna stronę. Nie tylko ja znam to miejsce. Na niedużym
pieńku stoi lekko przysypana śniegiem puszka po piwie. Pewnie kwitnie
tu od weekendu. Obok w śniegu leży druga, inna. Kurrr...cze na grillu!
Co za debile mieli tyle sił, by wnieść tu pełne puszki, ale brakło im
ich na zniesienie pustych na dół? Sięgam po obie. Jedna jak
się
okazuje została opróżniona tylko do połowy. No tak, na
później sobie zostawił matoł jeden... Na szczęście
temperatura
nie jest na tyle niska, a zawartość alkoholu na tyle wysoka jest, że
płyn nie zamarzł. Wylewam resztki i pakuję obie puszki do kieszeni
plecaka. Na przełęczy jest kosz.
AKAPITNiespiesznie
idę w dół i pół godziny później
zostaję
obszczekany przez czworonożnych mieszkańców Sarysa, a po
kolejnych 10 minutach docieram do samochodu. Słońce z wolna szykuje się
do snu, a mnie czeka jeszcze 80 km jazdy w zapadających z wolna
ciemnościach. Nie lubię zimy. Ale jeszcze tylko 3 tygodnie i dnia
zacznie przybywać. Damy radę! |
|
|
|