|
|
AKAPITDługa
i upi...liwa zima wyhamowała nieco nasze plany zdobywania kolejnych
szczytów Beskidu Wyspowego. Ale całkiem nas nie uziemiła.
Kilka dni spędziliśmy w Wysowej, walcząc na rakietach śnieżnych (po raz
pierwszy zresztą) z głębokimi śniegami Beskidu Niskiego. Odbyliśmy
także pojedynczo (czytaj: ja sam), w parze lub samotrzeć (czytaj: z
psem) kilka zimowych wypadów w Beskid Makowski zwany także
Średnim oraz w Pogórze Wielickie. W kwietniu zaliczyłem też
pierwszą lotniczą przygodę, wybierając się do Sandefjord w Norwegii. Aż
nadszedł maj, zima w końcu dopakowała walizki i można było ruszyć na
szlaki.
AKAPITPo
wielokroć podróżując do Szczawnicy przez Mszanę Dolną i
Zabrzeż, jeździliśmy drogą nr 969 wzdłuż swoistego przełomu Dunajca
ciągnącego się do Zabrzerzy z Krościenka nad Dunajcem. Przełom ten,
jakże inny od pienińskiego, oddziela dwa pasma górskie
– Beskid Sądecki ciągnący się na wschód od niego i
Gorce leżące po stronie zachodniej. Dlaczego inny? Dlatego, że wysokie
i strome zbocza, zwłaszcza po beskidzko-sądeckiej stronie, porastają
strzeliste zielone buki. Stąd przełom ten nazywany jest często Zielonym
Przełomem Dunajca. Oczywiście jesienią staje się żółty,
złocisty, brązowy i czerwonawy, i jest wówczas nie lada
atrakcją dla oka. Gdy tamtędy przejeżdżaliśmy, często zastanawiałem się
czy nie dałoby się czasem na ten grzbiet wdrapać. W końcu postanowiłem
przekuć to zastanowienie w czyn i przekonać się naocznie. Wybrałem więc
Szczawnicę jako punkt startowy, z którego założyłem
przejście górami do Mszany Dolnej. Po drodze zaliczyć miałem
kilka nowych i parę znanych już szczytów Beskidu Wyspowego,
a na wstępie również fragment pasma Radziejowej będący
zachodnią rubieżą Beskidu Sądeckiego i stanowiący jedną ze ścian
Zielonego Przełomu.
*
* *
|
|
Dzień 1,
14 maja 2013 r.
Bereśnik – Cebulówka |
|
|
AKAPITPoniedziałek,
kilka minut po godzinie 9. Normalni ludzie siedzą już w pracy lub
spóźnieni do niej dobiegają, zastanawiając się jak uniknąć
oczu szefa. A ja stoję na przystanku autobusowym i wypatruję tablic
kierunkowych za szybami mijających mnie busów. No tak, ale
ja nie jestem normalny. Szczęściarz... Jest pochmurno. Właściwie nic
prócz niepewnych prognoz nie zapowiada poprawy pogody. Mimo
to postanowiłem jechać. Ruch na alejach Trzech Wieszczów
panuje ogromny, jak zresztą w każdy powszedni dzień o tej porze. Nie
jest łatwo z tej rzeki pojazdów wyłowić właściwy autobus. Na
szczęście jednak mój jest pełnowymiarowym autobusem, o wiele
większym niż się spodziewałem. Jest w nim zaledwie kilkanaście
osób. Trudno się zresztą dziwić spoglądnąwszy na kalendarz.
Pakuje się z plecakiem do środka. Jest umiarkowanie wypchany, choć
mieści, i namiot i wszystko co niezbędne na trzydniową
wędrówkę. Swoje waży, ale bez szaleństw – dbam o
swoje kolana. Autobus jest stary, ale wygląda, że do Szczawnicy
powinien dociągnąć. Może nawet nie będzie przeciekał w razie deszczu.
AKAPITDroga
upływa bez większych niespodzianek jeżeli nie liczyć
krótkiego postoju urządzonego na wniosek jednego z
pasażerów. No cóż, jazda do Szczawnicy trwa około
trzech godzin, a toalety w autobusie brak... |
AKAPITDo
celu dobijamy około południa. I tu sam stwierdzam, że postój
po drodze nie był złym pomysłem. Tyle tylko, że ja z niego nie
skorzystałem. A zatem teraz muszę narzucić naprawdę ostre tempo. W
przelocie mijam Plac Dietla z odnowioną pięknie fontanną. No tak,
fontanna... Jej widok, czy może raczej wydawany odgłos powoduje, że
jeszcze bardziej przyspieszam kroku. Teraz szybko ulicą Języki, a
zarazem żółtym szlakiem poza „obszar
zabudowany”, byle jakieś zarośla... Ufff... zdążyłem, ale
było blisko. Teraz już spokojnie i bez nerwów maszeruję
powoli pod górę w kierunku Bereśnika. Po drodze rzecz jasna
wpadnę do
|
No
tak, fontanna...
|
|
|
znajomej
już Bacówki pod Bereśnikiem. Uzasadnia to nie tylko
zbliżająca się wielkimi krokami pora obiadowa, ale i fakt, że miejsce
to jest po prostu bardzo sympatyczne. Nie studiuję długo jadłospisu.
Wiem, że na pierwsze zjem Janosikowe Ziemniaki. Opis z racji jego
wcześniejszego umieszczenia w jednej
z hubowych relacji pominę,
stwierdzając tylko, że od tamtego czasu na niczym nie straciły. |
Bacówka pod Bereśnikiem
|
|
|
|
AKAPITJuż
w trakcie jedzenia orientuję się, że to chyba będzie mało. Proszę więc
jeszcze o pierogi z mięsem. Po chwili talerz z nimi, pięknie ułożonymi
i
okraszonymi skwarkami ląduje przede mną na stole. No dobra, pierogi
wciągnąłem, dobre były, a teraz może... Zaraz, zaraz, spokojnie. Ja tu
nie
przyjechałem na obżarstwo tylko na wędrówkę. Jeżeli zjem coś
jeszcze, to nie będę miał siły nie tylko nieść drugiego plecaka, czy
może raczej brzuchaka, ale nawet wstać od stołu. To może chociaż małe
coś słodkiego? No doooobra, ta szarlotka wygląda tak smakowicie.
AKAPIT–
Poproszę.
AKAPITGospodyni
już przy pierogach spojrzała na mnie z lekka zdziwionymi oczami, teraz
jednak rozszerzyły się znacznie. Fakt, mój wygląd absolutnie
nie uzasadnia takiego obżarstwa. Jej lekki uśmiech wydaje się pytać:
AKAPIT–
A gdzież ci się to chłopie mieści?
AKAPITTymczasem
jednak starając się nie dać nic po sobie poznać, pyta grzecznie:
AKAPIT–
Z bitą śmietaną?
AKAPITNo
masz, jeszcze i to...
AKAPIT–
Tak poproszę.
AKAPIT–
To może na ciepło?
AKAPITUznaję,
że podgrzanie ciacha nie podniesie mu liczby kalorii, a
ogólne walory smakowe i owszem, przystaję więc na propozycję
bez szemrania. I już po kilku minutach spoglądając przez okno na
rozciągające się w oddali z lekka przymglone pasmo Małych Pienin,
delektuję się przepyszną szarlotką na ciepło z bitą śmietaną. Ślinianki
pracują? ;-)
AKAPITZasadniczo
po tak obfitym obiedzie należałoby... Dobra, dobra, nie pitol tylko
pakuj mandżur, kije w dłonie i naprzód. Parę godzin marszu
przed tobą, pora już popołudniowa, a tobie się odpoczynków
zachciewa. |
|
Panorama Małych Pienin spod Bacówki
|
|
|
AKAPITOpuszczam
przyjazne schronisko i ruszam pod górę. Kilka minut
później osiągam szczyt Bereśnika (843 m n.p.m.). Prowadzi
mnie żółty szlak. Biegnie grzbietem, szeroką drogą,
którą od czasu do czasu jeździ pewnie jakiś sprzęt leśny.
Wokół mnie rośnie bukowy las. A buki po długiej zimie
wybuchły teraz świeżą zielenią. Świeżą i gęstą. Pod parasolem z liści
panuje półmrok. Mijam samotny dom, sądząc po braku
jakichkolwiek oznak ludzkiej bytności wokoło chyba niezamieszkały.
Lokalizacja piękna, choć żyć na tej wysokości na pewno nie jest łatwo.
Chwilę później dociera do mnie rumor leśnych pił motorowych.
Odkąd popyt na drewno wzrósł, cięcie trwa przez okrągły rok
bez względu na to czy drzewo jest w miarę suche, czy nasączone sokami.
W miarę jak idę dalej, hałas narasta. Po jakimś czasie mijam kilku
drwali ociosujących obalony pień. Udają, że mnie nie zauważają. Czyżby
cięli na lewo? No cóż, pytał ich nie będę, więc i ja udaję,
że ich nie widzę.
AKAPITKilkanaście
minut później postanawiam zrobić sobie zdjęcie.
Wykorzystując jako statyw specjalnie spreparowany kij trekingowy
ustawiam aparat, włączam samowyzwalacz i mam kilka sekund na
znalezienie się w założonym z góry miejscu. Tyle że
na końcu tej drogi |
Mijam
samotny dom...
|
|
wpadam
w poślizg, a w konsekwencji efektownym rzutem padam na glebę i nakrywam
się nogami. Piękny początek, nie ma co... Na szczęście poza lekkim
stłuczeniem własnej odwrotnej strony i delikatnym zgięciem drugiego
kijka innych strat nie zanotowałem. A zdjęcie? Wyszło, a jakże. Ale do
publikacji się nie nadawało, więc dostało eksmisję z klauzulą
natychmiastowej wykonalności. I trzeba było zrobić powtórkę.
|
...trzeba
było zrobić powtórkę... |
|
AKAPITPo
około godzinie od schroniska docieram na Dzwonkówkę (967 m
n.p.m.). Tu przecinam czerwony Główny Szlak Beskidzki.
Znów budzą się wspomnienia. Upał był diabelny, gdy tędy
szliśmy. To był ostatni odcinek najdłuższego, ośmiodniowego, lipcowego
etapu przejścia tym szlakiem. Z Przehyby schodziliśmy do Krościenka.
Eh, piękne czasy...
AKAPITZa
Dzwonkówką szlak, o ile można tak powiedzieć, lekko
dziczeje. Raz, bo widać wyraźnie, że chodzi tędy zdecydowanie mniej
ludzi, a dwa, bo chwilami zamiast drogą prowadzi ledwie co widoczną
leśną ścieżką. Ale zdarza mu się również wyjść na jakąś małą
polankę. Na jednej z takich polanek zauważam częściowo
spalone jagodzisko. Choć
nie wygląda na spalone świeżo, raczej przed kilkoma miesiącami,
zastanawiam się co było przyczyną. Uderzenie
pioruna
czy jak zwykle największy szkodnik kuli
ziemskiej – człowiek?
Krzewinki, które |
przeżyły
kataklizm pięknie i świeżo się zielenią, a na ich gałązkach widać już
spore zawiązki
owoców. Natychmiast przypomina mi się stary kawał:
AKAPIT–
Babciu co to jest? – pyta wnuczek.
AKAPIT–
To są czarne jagody wnusiu – odpowiada babcia.
AKAPIT–
A czemu one są takie czerwone? – drąży malec
AKAPIT–
Bo są jeszcze zielone – nie traci rezonu seniorka
rodu.
|
|
A
czemu są takie czerwone?
|
|
AKAPITDo
przysiółka Złotne szlak sprowadza mnie z
Dzwonkówki stromą i kamienistą ścieżką przez las, a raczej
przez gęste zarośla. Wyprowadza
z lasu niemal przed samymi zabudowaniami na szeroką, lekko utwardzoną
drogę. Spoglądam za siebie. Nooo... Konia z rzędem temu, kto idąc w
przeciwnym kierunku, nie pobłądzi w tym miejscu. Odbicie szlaku od
drogi nie jest oznakowane (a może tylko ja go nie widzę?), choć
prosiłoby się namalować znak na słupie stojącej tu kapliczki. Szlakowa
ścieżka jest właściwie niewidoczna i niknie w gęstych krzakach, gdy
tymczasem wygodna droga aż się prosi, by nią pójść... w
dół.
AKAPITNazwa
przysiółka i przełęczy, na której ten się
znajduje pochodzi podobno z czasów średniowiecznych, gdy
przekopywano okoliczne jary i zbocza w poszukiwaniu cennych
kruszców. Wygląd domostw nie wskazuje jednak, by praszczurzy
ich mieszkańców dorobili się na tym zajęciu
majątków. Choć położenie osada ma przepiękne, a widoki z
okien godne pozazdroszczenia. Tylko z transportem tu raczej krucho.
Zwłaszcza zimą. |
Po lewej Luboń, po prawej w oddali Gorc
|
|
AKAPITJako
przedstawiciel lokalnej społeczności wita mnie tu pewien czworonożny
obywatel. Choć posturę ma nad wyraz nikczemną, bo co tu dużo
mówić, po prostu jest z niego kurdupel, to z jego postawy
wynika jednoznacznie, że on tu jest gospodarzem, i nie
jestem mile widziany. Dobra stary, nie
tak nerwowo, już sobie idę.
AKAPITOd
tej
chwili szlak coraz częściej prowadzi przez tereny niezalesione, dając
możność obserwacji widocznego na wschodzie pasma
Radziejowej i leżącej na |
|
nim
Przehyby. Oczywiście widać także charakterystyczny kilkuwierzchołkowy
szczyt Dzwonkówki. Wiosna jest w pełni, na łąkach
żółcą się mlecze, a różnogatunkowe lasy na
wzgórzach mienią się wszystkimi odcieniami zieleni. Co tu
dużo gadać – pięknie jest. Nawet aura jakby dostrzegłszy
powagę chwili, nieco się poprawia. Warstwa chmur rzednie, a spomiędzy
nich zaczyna wyglądać słońce. Ptaki mimo popołudniowej pory też wydają
się z lekka oszołomione piękną wiosną i wyśpiewują hymny pochwalne na
jej cześć. |
|
Przełęcz i przysiółek Złotne |
|
|
|
Widok z nad Obidzy w kierunku wschodnim. Po prawej widoczna
Dzwonkówka. |
|
|
...
mienią się wszystkimi odcieniami zieleni...
|
|
AKAPITTymczasem
ja zaczynam się zastanawiać skąd wezmę wodę na dzisiejszą kolację, a i
może na jutrzejsze śniadanie. Mam bowiem w planie nocleg gdzieś na
szlaku. Zastanawiałem się nad zejściem w okolice Łącka i spaniem gdzieś
nad Dunajcem, ale na grzbiecie będzie na pewno ciekawiej i to pod
każdym względem. Decyduję, że najlepiej będzie rozglądnąć się za
noclegiem gdzieś w okolicy Cebulówki, czyli ostatniego
wzgórza pasma. Póki co wdrapuję się na Błyszcz
(945 m n.p.m.), choć szlak jego wierzchołek, na którym
znajdują się papieski ołtarz i kaplica, właściwie omija. Kilkaset
metrów dalej znajduje się kolejna kulminacja nosząca nazwę
Jaworzynka (936 m n.p.m.) Na jej stromym wschodnim zboczu na jednej z
łąk znajduję ocembrowane źródło z poidłem. Czyżby było tu
pastwisko? Co prawda śladów zwierząt nie widzę, ale wiele na
to wskazuje. Zaopatruję się więc w wodę. Powinno jej wystarczyć i na
wieczorną toaletę.
|
AKAPITTuż
za Jaworzynką leży Koziarz (934 m n.p.m.). Do tej pory poza kilkoma
słabszymi miejscami szlak był w miarę dobrze oznakowany. Jednak na
zejściu z leżącego tuż za Koziarzem Suchego Gronia (835 m n.p.m.) w
pewnej chwili wyprowadza mnie na niewielką mocno pochyłą łąkę po czym
znika. Znika zresztą nie tylko szlak. Znika także droga, ścieżka czy
jak zwać to, czym do tej pory szedłem. No kompletna klapa. Zejście jest
strome, nie mam więc ochoty ładować się niepotrzebnie w dół
tylko po to, by przekonać się, że jednak poszedłem źle i muszę
wrócić. W końcu przypominam sobie o lornetce. Wyciągam ją i
przyglądam się dokładnie wszystkim drzewom w oddali. Jest! Jest szlak.
Choć tak naprawdę nawet przez lornetkę nie jestem pewny czy to co biorę
za znak na drzewie nie jest tylko grą cieni. Postanawiam jednak
sprawdzić. Z każdym krokiem moje przekonanie o słuszności decyzji
wzrasta. To jest szlak. Przez łąkę doprowadza mnie do prostopadle
biegnącej leśnej drogi. I tu powtarza się sytuacja ze Złotnego.
Odejście szlaku od drogi jest niemal niezauważalne i bardzo słabo
oznakowane. Ojjj... PTTK w Nowym Sączu – weźta się chłopy do
roboty!
AKAPITPo
minięciu Wojakówki (834 m n.p.m.) wchodzę na Okrąglice
Południową (785 m n.p.m.). Za nią na przełęczy przed Okrąglicą
Północną (767 m n.p.m.) postanawiam zrobić sobie odpoczynek.
Po bereśnikowych ziemniakach i pierogach pozostało zaledwie mgliste
wspomnienie, a w brzuchu burczy, jakby niczego nie przetworzył od co
najmniej tygodnia. Lokuję się na niewielkiej ławeczce pod drzewem. Ktoś
bardzo sprytnie ją tu ustawił. Widok na zniżające się ku stokom Lubania
słońce jest przepiękny. Wciągam przygotowane w domu kanapki, popijam
niesioną w butelce wodą z sokiem malinowym i cieszę się pięknym
krajobrazem. Na długie radości nie ma jednak czasu. Dzień chyli się ku
zachodowi, a mnie czeka jeszcze poszukiwanie miejsca do spania. Ruszam
zatem dalej przed siebie. Na przełęczy stoi coś co prawdopodobnie
kiedyś było sporym drewnianym domem. A przynajmniej być miało w
założeniu. Teraz jest... No właśnie. Jak to określić? Wiatą? W każdym
razie zadaszona budowla o formie i wielkości domu pozbawiona jest
sporej części ścian i tworzy przez to jakby ogromny taras. Ale tylko
taras. Ciekawa koncepcja, choć do zamieszkania nadająca się raczej
średnio. Chyba, że w ciepłe, bezdeszczowe i bezwietrzne lato. Całości
dopełnia rząd sławojek (a może i pryszniców) stojący nieco
poniżej. Zaiste zagadkowe miejsce.
AKAPITZa
Okrąglicą Północną droga nabywa równej asfaltowej
nawierzchni. Mijam kilka gospodarstw po czym na chwilę schodząc z
asfaltu, zagłębiam się w lesie. Wśród zeszłorocznych rudych
bukowych liści zauważam „pomykającą” obok ścieżki
salamandrę. Na szczęście nie spieszy jej się na tyle, by nie mogła
zapozować do kilku zdjęć. Tymczasem ścieżka znów doprowadza
mnie do asfaltowej drogi. Nawierzchnia, choć bardzo wąska, jest
wyraźnie nowa, równa i gładka. To na pewno spore ułatwienie
dla mieszkających na tej wysokości ludzi. Bo choć z wielu
względów okolica jest wyjątkowo urokliwa, to jednak z
równie wielu powodów na pewno nie żyje się tu
łatwo. |
...nabywa
równej asfaltowej nawierzchni... |
|
|
|
AKAPITOsiągnąłem
szczyt Cebulówki (741 m n.p.m.). Właściwie zbaczając
szlakiem z asfaltu nieco go ominąłem. Czas zatem poważnie rozglądać się
za miejscem pod namiot. Oceniam pod tym kątem mijaną polankę. Pochyło.
Jeśli nie chcę obudzić się w środku nocy poza namiotem, to to miejsce
trzeba odpuścić. Idę dalej. Wychodzę z lasu i dostrzegam kilka
zabudowań. Spoglądam na mapę. Według niej to osada Łąckie Wyrobiska. A
zaraz za nią teren zaczyna gwałtownie opadać w kierunku doliny Dunajca.
Nie ma zatem rady, gdzieś tu musze się przybunkrować. Znajduję
niewielki zagajniczek na rozwidleniu polnych dróg. Za nim
jest kawałek w miarę równego terenu. W sam raz na namiot.
Nie będzie mnie tu widać ani z drogi, ani z pobliskich
zabudowań. Ale z rozbiciem namiotu i tak jeszcze poczekam. Tymczasem
szybko się myję, wykorzystując do tego 1,5 l wody niesionej od
źródełka.
AKAPITMuszę
przyznać, że pod względem widokowym to miejsce nie ma sobie
równych. W świetle pięknie zachodzącego słońca podziwiam
ciągnący się po drugiej stronie doliny Dunajca masyw Lubania. Jak
dobrze, że nie zszedłem na dół. Choć jutro będę miał o tyle
dalej, to dziś zasnę w pięknym miejscu. W tej chwili niepokoi mnie
tylko jedno: czy to miejsce jest tick free? Jednym słowem czy nie
opadnie mnie tu zgraja wygłodniałych po długiej zimie
pajęczaków w zamian za życiodajny płyn ustrojowy oferujących
krętki boreliozy? Wstępne oględziny młodej wiosennej trawy są
optymistyczne, ale już ja znam te paskudy. Kamuflują się teraz, a
ujawnią swoją wredną naturę już wewnątrz namiotu wniesione tam na
bluzie lub co bardziej prawdopodobne spodniach i rozpoczną nocne
wędrówki w poszukiwaniu miejsc dogodnych do zatopienia
ryjka. Swoją drogą jak organowi służącemu do tak zbrodniczych
celów można było nadać nazwę kojarzącą się z sympatycznym
skądinąd stworzonkiem z książek Tove Janson o Muminkach, względnie z
mordką prosiaczka? Moja obawa przed kleszczami zahacza o granicę fobii,
ale ze swoim zdrowiem nie mogę sobie pozwolić na żadną dodatkową
przewlekłą chorobę. |
|
Lubań
|
|
|
AKAPITChwilę
przed zachodem oceniam, że jestem bezpieczny i rozbijam namiot. Teraz
czas na małe co nieco. Kanapki jeszcze mam, ale na gorącą herbatę
zasłużyłem. A może i na jakąś „słodką chwilę”?
Obliczam ilość wody niezbędną do śniadania. Wystarczy.
AKAPIT
Nad zachodnią końcówką pasma Radziejowej zapada z wolna
zmierzch. Miejsce słońca na granatowiejącym nad głową niebie zajmuje
srebrzysty księżyc i puszczające do mnie oko gwiazdy. W dolinie z wolna
rozświetlają się okna nielicznych domostw. Bezchmurne niebo
wróży dobrą pogodę na kolejny dzień wędrówki.
Okoliczne burki wymieniają się uwagami na przemian szczekając i
nasłuchując odpowiedzi sąsiadów. Komary zapewne już
wyruszyły bzyczącymi eskadrami w bój. Na szczęście ten pułap
nie jest dla nich osiągalny. To kolejny argument za spaniem na
grzbiecie, a nie w dolinie. Kładę się w poczuciu
przyjemnie spędzonego
dnia. Przeszedłem prawie 19 km,
podchodząc
niemal |
|
1000
m pod górę. Do tego szlak
był bardzo ciekawy widokowo, choć jego oznakowanie pozostawia to i owo
do życzenia. Pojawia się kolejna kreska na mapie, która w
moich myślach pokrywa Beskidy coraz gęstszą siecią. Tu byłem, maj 2013
roku. Zasypiam, obmyślając kolejne trasy. |
|