wstęp Beskid Wyspowy - lista wycieczek Strona główna
6 października 2012 r.
Lubogoszcz

AKAPITDziś dla odmiany, jako że planowana trasa nie jest wybitnie ekstremalna, bierzemy naszego czworonożnego przyjaciela. Portos (pies rasy flat coated retriever) to nasz towarzysz od sześciu lat dostarczający całej rodzinie wiele radości. Jest oazą spokoju i nic, nawet obszczekujące i atakujące kundelki nie są go w stanie wyprowadzić z równowagi. Wydawać się może, że Stwórca zapomniał wyposażyć go w nerwy. Ma jednak swoje przyzwyczajenia. Po pierwsze nie lubi upałów. A te dla niego zaczynają się już w okolicy piętnastego stopnia Celsjusza. Co prawda zaczął się już październik, ale późne lato i jesień tego roku są wyjątkowo ciepłe i słoneczne. Nie inaczej jest dziś. Bierzemy zatem stosowny zapas wody, porcję karmy i nie zapominamy rzecz jasna o kanapkach – to już dla nas – i kilku jabłkach. Nasz pies w poprzednim wcieleniu był prawdopodobnie kozą, bo jest gorliwym fanem wszystkiego co zielone do jedzenia. Zje ze smakiem kapustę i kalarepę, uwielbia zielone liście rzepaku (oczywiście podkradzione prosto z pola), bardzo lubi jabłka, nie pogardzi nawet trawą. Portos zajmuje zawsze honorowe miejsce w przestrzeni ładunkowej naszego samochodu, zmuszając nas do pakowania bagaży w bardzo dziwny i często mocno wyszukany sposób. Teraz na szczęście nie ma takiej potrzeby, bo wszystko co bierzemy zmieści się na tylnej kanapie.
AKAPITCelem podróży znów jest Mszana Dolna. Kolejny raz wykorzystujemy parking przed (a raczej za) miejscowym komisariatem i ruszamy na szlak. Dziś będzie to szlak czerwony, którym mamy zamiar wyjść na Lubogoszcz (967 m n.p.m.), natomiast zejdziemy z niej szlakiem zielonym.

Strzebel po drugiej stronie Mszanki
AKAPITPierwszy odcinek idziemy asfaltową drogą wzdłuż Mszanki, która toczy tutaj swoje wody szeroko rozlanym płytkim korytem. Po jej drugiej stronie w oddali wznosi się stromy grzbiet Strzebla. Portos ciągnie do wody. To kolejna z jego pasji. Pozwalamy mu lekko zamoczyć futro, choć czystość Mszanki nie jest powalająca. Pies wychodzi z niej jednak bardzo zadowolony i szeroko uśmiecha się całym swoim ciałem, jakby mówił: „teraz to mogę nawet na Orlą”. Ponieważ jednak dość dobrze go znamy, wiemy, że ten entuzjazm opadnie jak tylko wyjdziemy na słońce. W dodatku czeka nas teraz trochę podchodzenia. Najpierw wśród zabudowań, gdzie wzbudzamy poruszenie wśród lokalnej czworonożnej socjety, a potem przez odkryte łąki, gdzie robi się naprawdę ciepło. Po drodze  udaje nam się wśród traw zgubić szlak, który niepostrzeżenie odbił tu  ukosem  w  lewo,  a  my  poszliśmy  na

Widok z łąk powyżej Mszany. Po prawej Srzebel, z środku kadru Luboń Wielki

Jesień na winie albo winna jesień ;-)

...wygląda na lekko zniechęconego...
wprost zwabieni cieniem niewielkiego zagajnika. Aby swój błąd naprawić, przedzieramy się nieco na przełaj przez łąki pełne zeschłych już traw i dorodnych chwastów. Gdy dochodzimy do granicy lasu, postanawiamy zrobić postój. Nie tyle z myślą o nas, co o naszym czworonogu, który wygląda już na lekko zniechęconego. On na tę propozycję przystaje bez najmniejszych oporów i wygodnie układa się pomiędzy nami na trawie. Gdy przychodzi czas wymarszu, jest mocno zdziwiony, że chcemy jeszcze gdziekolwiek iść, ale idzie posłusznie dalej. Teraz szlak zaczyna wspinać się stromo w górę, by po kilkunastu minutach osiągnąć grzbiet i dalej prowadzić zdecydowanie łagodniej. Choć jesień jest w pełni, to na drzewach jeszcze jej za bardzo nie widać. Bukowe liście dopiero zaczynają swoją wędrówkę do krainy wiecznej próchnicy i tylko nieliczne z nich pokrywają odcienie żółci i brązu. Spacer grzbietem jest całkiem przyjemny. Idziemy właściwie niemal po płaskim, w cieniu wśród drzew. Szkoda tylko, że kompletnie nic stąd nie widać. Ale taki urok zalesionych szczytów.


...zaczynają swoją wędrówkę...

AKAPITPo około trzech godzinach od startu osiągamy cel. Nie jest to czas olimpijski, ale też liczba krótszych i dłuższych przystanków po drodze jest zdecydowanie wyższa od średniej. Dla naszego psa jest po prostu za ciepło i już. Ale to może zrozumieć tylko ktoś, kto ma czarne, gęste futro i już w połowie sierpnia zaczął przygotowywać je do zimy...


Gdzieś na grzbiecie

AKAPITZaczynamy zejście. Zielony szlak prowadzi nas z powrotem ku Mszanie, ale tymczasem robimy... kolejny postój. Tym razem i nam się coś należy, a należy się obiad. A przynajmniej kanapki i herbata z termosa. Portos układa się obok na trawie i wygląda na ogólnie zadowolonego z życia, bo już po chwili rozpoczyna serię ćwiczeń gimnastycznych połączonych z tarzaniem. Basia studiuje mapę, a ja usiłuję


...rozpoczyna serię ćwiczeń...

cokolwiek wypatrzyć pomiędzy drzewami. Las w miejscu naszego odpoczynku jest nieco rzadszy i dzięki temu w kierunku wschodnim co nieco widać. Dostrzegam łysinkę na szczycie Ćwilina, schowaną za nim Mogielicę, długi grzbiet łączący ją z Jasieniem, a także ukryty za drzewem Gorc w sąsiadującym od południa paśmie Gorców. Głównym zajęciem naszego psa jest natomiast wynajdywanie szczególnie smakowitych pędów traw i konsumowanie ich w skupieniu. Nie jest to chyba łatwe, gdy jest się posiadaczem zestawu zębów mniej przystosowanych do przeżuwania zieleniny, a bardziej do miażdżenia kości. Ale cóż - taki los psiego wegetarianina.

Po lewej Ćwilin, za nim Mogielica, po prawej za drzewem Gorc

Gwintowany buk
AKAPITOdpoczęliśmy, a zatem pora ruszać. Schodzimy drogą. Jest dość stromo, ale w miarę wygodnie. I wszystko byłoby ok, gdyby nie fakt, że od miejsca naszego ostatniego postoju nie widzieliśmy nawet śladu znaku. Schodzimy niby we właściwym kierunku, droga w pewnym momencie ostro zakręca prawie tak, jak szlak na mapie. No właśnie – prawie... Ponieważ jednak jest naprawdę stromo, nie mamy najmniejszej ochoty wracać. Idziemy dalej i niech się dzieje co chce. Gdy docieramy do podnóża góry, nasza droga zbiega się z inną, biegnącą równolegle do zbocza. Zastanawiamy się przez chwilę jaki dalej obrać kierunek, bo już mamy pewność, że szlak zgubiliśmy. Wbrew znanej powszechnie opinii ("Kierunek - wschód. tam musi być jakaś cywilizacja") wybieramy marsz w stronę zachodzącego słońca. Słusznie, jak się okazuje po kilku minutach, gdy dochodzimy do sporego placu przeznaczonego do składowania świeżo ściętego drewna. Tu w końcu odnajdujemy właściwą drogę i zielone znaki. Zgubiliśmy je dokładnie w miejscu ostatniego odpoczynku. Szlak zupełnie  niepostrzeżenie  odbił  w  prawo,
my zaś bez zastanowienia wybraliśmy doskonale widoczną wyjeżdżoną drogę. A wybraliśmy ją między innymi dlatego, że jedynie z niej było cokolwiek widać.


...plac do składowania drewna...

Na rynku w Mszanie
AKAPITTeraz pozostaje nam długi i mozolny marsz drogą wśród zabudowań. Jest niedzielne popołudnie. Na podwórkach bawią się dzieci, dorośli wypoczywają przy grillu oraz piwie i zapewne z politowaniem spoglądają na wędrowców, którym chce się tak nabijać kilometry, jak gdyby nie można było pojechać samochodem. A no chce się, chce... Choćby dla tych widoków, które w końcu odsłaniają się przed nami.
AKAPITDo Mszany dochodzimy przed godziną 17. Na chwilę siadamy na odnowionym rynku. Pies ma już wyraźnie dosyć. Chyba nie będziemy go więcej męczyć takimi wycieczkami, a w każdym razie na pewno nie w taki „upał”.

koniec
Beskid Wyspowy - lista wycieczek