wstęp Beskid Wyspowy - lista wycieczek Strona główna
30 września 2012 r.
Ćwilin, Śnieżnica
AKAPITOjjj... Pogoda znów stroi fochy. Przynajmniej na razie. W nocy tu i ówdzie popadywało i generalnie jest trochę pochmurno. Ale prognozy obiecują zdecydowaną poprawę. Wierzyć im czy  nie? Ponieważ  alternatywą dla wycieczki jest siedzenie w domu,  postanawiamy

Za nami most kolejowy
uruchomić kredyt zaufania. Wstajemy dość wcześnie, robimy kanapki i herbatę do termosa, w przelocie jedząc śniadanie. Dziś jedziemy do Mszany Dolnej, skąd mamy plan wejść na Ćwilin. W zależności od pogody i sił rozważamy późniejsze zejście na Przełęcz Gruszowiec, a stamtąd wdrapanie się na Śnieżnicę.
AKAPITZakopianka na odcinku, na którym stała się drogą dwujezdniową nie sprawia zwykle problemów komunikacyjnych, więc już kilka minut po godzinie 9 zatrzymujemy się na parkingu przed komisariatem Policji w Mszanie Dolnej. Pierwsze kroki to marsz wąską asfaltową drogą wzdłuż wschodniego brzegu Mszanki. Przechodzimy pod mostem kolejowym na szlaku Karpackiej Kolei Transwersalnej. (W sierpniu przyszłego roku będę nim przechodził, idąc wzdłuż tej linii z Nowego Sącza do Chabówki. Oczywiście teraz jeszcze o tym nie wiem). Musiało tu jeszcze stosunkowo niedawno nieźle lać, bo wszędzie jest solidnie mokro. Zastanawiamy się jak w takim razie będzie wyglądał szlak...
AKAPITChmury przelatują niemal tuż nad naszymi głowami. Na szczęście są postrzępione i z pomiędzy nich wyraźnie prześwituje słońce. Jest więc pewna nadzieja, że optymistycznie słoneczne prognozy się spełnią. Maszerujemy sobie raźno, gdy tymczasem nagle okazuje się, że gdzieś znikł nam szlak. Był, był... i nie ma. Nie ma też rady – trzeba wrócić do ostatniego widzianego znaku. Po około 500 metrach wracamy do skrzyżowania z niepozorną, prowadzącą stromo w górę drogą, ułożoną z betonowych bloczków. Przed nią faktycznie jest informacja o skręcie. Nieco wyblakła i wykruszona, ale jest. Nasza wina i ślepota...
Wspinamy się tą naprawdę stromą na pierwszym odcinku drogą obszczekiwani przez przedstawicieli lokalnej czworonożnej społeczności. Częstujemy się jabłkami z przydrożnej zdziczałej jabłoni. Gdy mijamy kilka zabudowań wygodna droga kończy się i zaczyna się droga polna, która po kolejnych kilkuset metrach wyprowadza nas... w pole. Czy może raczej na łąki i nieużytki. I do tego zamienia się w trawiastą ścieżkę. Czy wspominałem coś o tym, że wszędzie jest mokro? No właśnie. Czym kończy się marsz po mokrej trawie wie każdy turysta. Mokrymi butami. Do tego szlak znów nam znikł. Tym razem na dobre. Wiemy, że gdzieś tu musi prowadzić, bo tak wynika z mapy, ale w terenie nawet śladu po nim nie ma. Ścieżka jest tak słabo widoczna, że w pewnym momencie całkiem ją  gubimy.  Nie  pozostaje


Częstujemy się jabłkami...

W centrum Lubogoszcz, dalej w lewo Strzebel, za nim w chmurach Luboń Wielki.
nam nic innego, jak przezierać się na przełaj. Więc się przedzieramy. Trochę przez krzaki, na jakąś skarpę, potem przez coś co kiedyś było polną drogą, a teraz jest zarośniętym dwuipółmetrowym wąwozem pomiędzy łąkami. W końcu udaje nam się przedostać do szerokiej i wygodnej drogi prowadzącej przez wzgórze Grunwald (624 m n.p.m.). I tu odnajdujemy nasz szlak. Okazuje się, że niegdyś biegł on tym właśnie zarośniętym wąwozem będącym wówczas drogą, a teraz biegnie z grubsza wzdłuż niego. Ale próżno szukać tam oznakowania.
AKAPITW międzyczasie niebo umyło się z chmur i słońce zabrało się solidnie do pracy. Najwyższa pora  nieco  się  przebrać  i  dostosować
ilość warstw do temperatury, która wyraźnie się podnosi, mimo że niezbyt wysokie słoneczko nie daje już tyle ciepła co latem. Liście z wolna nabierają jesiennych barw, choć zdecydowanie więcej w nich jeszcze zieleni niż kolorów przystojących aktualnie nam panującej porze roku. Zdążyły już także dojrzeć ostrężnice zwane także jeżynami. Basia nie może się oprzeć i robi kilka przystanków by ogołocić mijane krzaki z czerniejących na nich dojrzałych owoców. Tu

...by ogołocić mijane krzaki...

Widok na południe
i ówdzie można na ziemi zauważyć piękne purchawkowe kolonie. Grzyby choć nie nadają się do spożycia, to nadrabiają to dostarczanymi wrażeniami estetycznymi. Wyglądają jak kolczaste piłki golfowe. Na swojej drodze spotykamy też dwie krówki pasące się tu w tak miłych okolicznościach przyrody. Basia próbuje nawiązać z nimi kontakt, ale są zbyt zajęte i nie wyrażają choćby zainteresowania naszymi osobami.

...purchawkowe...

...kolonie

A`propos droga... Zwłaszcza na odcinkach leśnych wyraźnie widać tu szkodliwą działalność wielbicieli motorowych sportów ekstremalnych. Widzimy wyraźnie świeże ślady kół motocykli crossowych, a tu i ówdzie drogę zagradzają nam spore rozlewiska będące skutkiem „rzeźbiarstwa koleinowego”. Rozumiem, że można mieć pasję, ale dlaczego musi się ona wiązać z niszczeniem tego co nas otacza. Choć zapewne ci pasjonaci uważają, że niczego nie niszczą, bo jak można zniszczyć błotnistą drogę w lesie? A no można... O wyprowadzce zwierząt z rejonów „zarażonych” sportami motorowymi nawet nie wspominam.

...świeże ślady motocykli...

...spore rozlewiska...

...prawdziwa wspinaczka...
AKAPIT>Dochodzimy do Czarnego Działu (673 m n.p.m.). Teraz czeka nas lekki spadek w kierunku niewielkiej przełączki, by w końcu mogła się zacząć prawdziwa wspinaczka. Wyprzedza na samotny biegacz. To pierwszy człowiek spotkany dziś na trasie. W ogóle ten szlak wygląda na mało popularny. Świadczy o tym choćby stopień zdeptania, czy raczej zdziczenia jego pierwszego odcinka.
AKAPITDefinitywnie wchodzimy w las i definitywnie nachylenie się zwiększa. Kamienista droga z usuwającymi się co rusz spod nóg kamieniami to nie jest szczyt marzeń turysty, ale nie mamy innej alternatywy. W lesie momentalnie robi się chłodniej. Czuć wyraźnie późnowrześniową aurę. W słońcu powietrze niby jest ciepłe, ale wystarczy wejść w cień by momentalnie poczuć chłód i wilgoć.
AKAPITBasia jak zwykle narzeka, że jest już głodna. Robimy więc postój w samym środku stromego podejścia, na wąskiej leśnej drodze i wciągamy po kanapce. Nawet usiąść nie ma tu gdzie, bo wszystko jest mokre po nocnych deszczach. I musimy się trochę ubrać, bo ciągnie po kościach leśnym chłodem.
AKAPITZ nowymi siłami ruszamy dalej by po kilkunastu minutach  dotrzeć  do  granicy  lasu
i czegoś, co jeszcze stosunkowo niedawno też było lasem, a teraz jest wiatrołomowym cmentarzyskiem z wolna uprzątanym z powalonych pni i obsadzanym młodymi drzewkami przez leśne służby. Znajdujemy tu myśliwską ambonę. Doskonałe miejsce na odpoczynek i posiłek. Tylko że my trochę się z tym pospieszyliśmy...

...teraz jest wiatrołomowym cmentarzyskiem...

Znajdujemy myśliwską ambonę...
AKAPITZ oddali słychać ryk motocyklowych silników. Jego natężenie rośnie, a po chwili od strony szczytu zjeżdża zmotoryzowana kilkuosobowa grupa crossowców. Omijając stojący przy ambonie szlaban wjeżdżają na stokówkę trawersującą zbocze i jadą w dół. W myślach życzę im... mniejsza o to.
AKAPITZwiedziwszy ambonę ruszamy ku szczytowi. Jest już o kilkaset metrów od nas. Zachodni stok Ćwilina w szczytowej partii wygląda jakby przeszło tędy solidne tornado.  Po


Śnieżnica spod szczytu Ćwilina
porastających go świerkach pozostały jedynie metrowej wysokości pnie. Tylko nieliczne drzewa oparły się żywiołowi. Z dalszych okolic widać teraz pod szczytem góry charakterystyczny grzebyczek drzewnych niedobitków.
AKAPITMoją uwagę przykuwa leżący na drodze czarny plastikowy element. Po ognistym naklejkowym wzorze sądzę, iż jest to jakaś osłona prawdopodobnie pochodzenia motocyklowego. No cóż, ma biedak pecha. Na pewno nie zrobię nic, by ułatwić właścicielowi odnalezienie tej części.
AKAPITNa szczytową polanę docieramy przed godziną 13. Jest tu kilka osób. W końcu na Ćwilin szlaki prowadzą z trzech stron, nie licząc dróg nieoznakowanych. Sadowimy się na jednej z ławek i chwilę odpoczywamy. Pozdrawiamy widoczną w oddali Mogielicę i  robimy  sobie


...widoczną w oddali Mogielicę...

Zdobywcy
krótką sesję fotograficznąś. Długo tu jednak nie posiedzimy, bo na szczycie trochę wieje i momentalnie zaczynamy marznąć. Nie ociągając się więc postanawiamy iść dalej. Decydujemy się na zejście w kierunku Śnieżnicy, która mruga do nas spomiędzy drzew. Powinniśmy dziś dać radę zdobyć i ją, a i czasu do wieczora trochę mamy. Wchodzimy wiec na niebieski szlak i zaczynamy ześlizgiwać się po północnych stokach Ćwilina. Określenia tego użyłem nieprzypadkowo, albowiem ścieżka jest tu bardzo stroma i bardzo śliska. Momentami mam problem


Śnieżnica zza drzew

z wyhamowaniem i tylko obecność drzew ułatwia mi utrzymanie się w jako tako pionowej pozycji. W końcu bez strat udaje nam się dojść na polanę nad Przełeczą Gruszowiec. Rozciąga się stąd piękny widok na leżącą po jej drugiej stronie Śnieżnicę (1006 m n.p.m.) Ta wyraźnie zaczyna już ubierać jesienną sukienkę, bo jej południowy stok mieni się wszystkimi odcieniami zieleni, żółci i czerwieni. Ładnie tu. Naprawdę ładnie.
AKAPITNa przełęczy Gruszowiec wita nas legendarny Bar pod Cyckiem. Choć legendzie wydają się przeczyć średnio wstrzelona w aktualne ramy czasowe świąteczna gwiazda betlejemska, mocno obdrapany szyld i z lekka straszące okno na poddaszu. Mijamy bar i podążamy  dalej


Śnieżnica w jesiennej krasie

...legendarny Bar pod Cyckiem...
niebieskim szlakiem. Gdy wchodzimy w bukowy las porastający południowy stok Śnieżnicy, wszystko wokół nabiera kolorów. Złocące się i brązowiejące na drzewach liście nadają otoczeniu ciepłych, słonecznych barw, mimo że tylko niewielka część światła jest w stanie się tu przedrzeć. Zdjęcia nadają się wprost na pulpit ekranu.
AKAPITW niecałą godzinę od przełęczy docieramy do szczytu, czy raczej jednego z trzech szczytów góry. Tu ludzi jest całkiem sporo. Większa grupa o rozpiętości co najmniej dwóch pokoleń urządza sobie piknik z ogniskiem. Drewno po deszczu jest mokre, więc słup dymu widać chyba z aż Krakowa. Gdy odchodzimy, na górę wjeżdża jeszcze stary terenowy łazik. Zdaje się, że przywiózł zaopatrzenie. Będzie wesoło...

...wprost na pulpit ekranu


AKAPITGrzbietem idziemy teraz w kierunku górnej stacji narciarskiej i kilkanaście minut przyjemnego spaceru później odsłania się przed naszymi oczami wąska panorama północno-zachodniej części Beskidu Wyspowego z Lubomirem i Kamiennikiem, a także ich niższą sąsiadką – Wierzbanowską Górą. Zauważamy szybującą w górze paralotnię. Po chwili jeszcze jedną i jeszcze. Eliptyczne kolorowe skrzydła bardzo ładnie prezentują się na tle czystego błękitu nieba. A we   mnie   budzą   się   wspomnienia.   Choć

To gdzie ten paralotniarz?

Po prawej fragment zbocza Ciecienia, na pierwszym planie Wierzbanowska Góra, nad nią  Kamiennik, po lewej Lubomir
z samej Śnieżnicy nigdy nie zdarzyłło mi się latać, to miałem okazję wizytować te tereny z powietrza. Wybrałem się tu kiedyś z moją paralotnią z silnikiem. Po starcie z podnóży Lubogoszczy koło Kasiny Wielkiej przeleciałem nad Strzeblem, Luboniem, Potaczkową w okolicy Niedźwiedzia, Ćwilinem i Śnieżnicą, lądując następnie w miejscu startu. 40 kilometrowy lot nad Beskidem Wyspowym. Piękne wrażenia i piękne czasy... Ale to było 12 lat temu.

Paralotniarz na tle Wierzbanowskiej Góry i Kamiennika


...to było 12 lat temu.
Nad szczytem Lubonia Wielkiego, za nim Strzebel, po prawej Lubogoszcz
AKAPITChwilę przyglądamy się szybującym śmiałkom, ale czas zaczyna deptać nam po piętach, zaczynamy zatem schodzić w dół. Zejście po stromej nartostradzie nie należy do najprzyjemniejszych, ale lepszego wyjścia nie mamy. Wspominam nartostradowe zejście z Czantorii w Ustroniu w październiku 2010 roku, gdy kończyliśmy przejście Głównym Szlakiem Beskidzkim i poprzedzające je o rok zejście z Tobołowa do Koninek. To zejście jest jednak o wiele krótsze niż pierwsze i zdecydowanie mniej błotniste niż drugie, po którym niezbędna była długa obuwnicza ablucja w strumieniu. Dwadzieścia minut od górnej stacji wyciągu  jesteśmy  już  na  dole.  Przechodzimy  obok  stacji  kolejowej

Brak tylko dymiącego parowozu...
w Kasinie Wielkiej. To chyba najbardziej urokliwa stacyjka na całej długości linii z Nowego Sącza do Chabówki. Stacyjny budynek stojący wśród mocno już zrudziałych i wyłysiałych wysokich kasztanowców wygląda tak, jak gdyby czas zatrzymał się tu 100 lat temu. Brak tylko dymiącego parowozu z wagonami i przechadzających się z wolna dam w powłóczystych długich sukniach chroniących się przed słońcem ażurowymi jasnymi parasolkami i panów w ciemnych frakach z wysokimi cylindrami na głowach.
AKAPITZe stacji idziemy drogą. I nie czeka nas już raczej nic innego. Spróbujemy więc złapać jakiegoś busa. Dochodzimy do drogi na Wiśniową. Mamy lekki dylemat, bo nie ma tu spodziewanego przystanku i co za tym idzie rozkładu jazdy. Pytamy przechodzącą kobietę i dowiadujemy się, że przystanek jest owszem, ale w centrum wsi. A więc będziemy musieli pójść około 600 m w bok od założonej trasy. Mówi się trudno, idziemy. Tyle, że z rozkładu na przystanku niewiele wynika, a już na pewno nie to czy w niedzielę około siedemnastej będzie coś jechało w pożądanym przez nas kierunku.  Siadamy  na  chwilę  w  przystankowej

wiacie. Przynajmniej trochę tu odpoczniemy. Ponieważ jednak nic (czytaj: przede wszystkim brak innych chętnych) nie wskazuje, by przystanek miał zamiar w dniu dzisiejszym spełnić swoją funkcję, decydujemy się iść na piechotę. Na dzień dobry mamy około 40 minut w plecy i 1,5 kilometra niepotrzebnie nadłożonej drogi. A poza tym jeszcze jakieś 8 km marszu asfaltem. No chyba, że uda się nam złapać coś na drodze Mszana Dolna – Limanowa.
AKAPITDociągamy paski plecaków, skracamy kijki, które na asfalcie sprawdzają się słabo i szybkim krokiem ruszamy przed siebie. Droga o ile równa i gładka z nowo położonym asfaltem, o tyle z nieznanych powodów pozbawiona jest całkowicie poboczy. Na szczęście ruch nie jest tu duży więc staramy się iść przy krawędzi jezdni. Nieco gorzej jest, gdy dochodzimy do nieco główniejszej drogi prowadzącej bezpośrednio do Mszany. Z poboczem też kiepsko, a ruch znacznie większy. Ponieważ jednak droga cały czas prowadzi lekko w dół, idzie się nam całkiem znośnie. Po drodze obserwujemy stojące przy drodze domy. Wiele z nich wybudowanych zostało na oko w latach 70-80 ub. wieku nieco na wyrost i straszy teraz niewykończonymi piętrami przy zamieszkanym co najwyżej parterze lub tylko przyziemiu. To chyba znamię tamtych czasów. Budowano wielorodzinne domy w ramach jednej kilkupokoleniowej rodziny, która miała tam wspólnie zamieszkać. Tymczasem jednak młodzi pouciekali do miast, a domy... straszą zabitymi deskami oknami i balkonami pozbawionymi balustrad.

...o ile równa i gładka...

...o tyle pozbawiona poboczy
AKAPITSłońce niemal kryje się już za horyzontem, gdy wchodzimy do Mszany Dolnej. Myliłby się jednak ten, który sądziłby, że to kres naszej drogi. Mszana ciągnie się na długości wielu kilometrów i czeka nas jeszcze niemal godzina marszu. W międzyczasie decydujemy się że dojdziemy na piechotę, bo z rozkładów na przystankach trudno wyciągnąć jakiekolwiek wiążące wnioski co do  kursowania busów. Pomijając zauważalne tu i ówdzie datowanie z przed dobrych kilku lat, niedziela w niemal wszystkich wydaje się w ogóle nie istnieć.

...jeszcze godzina marszu


...w końcu dochodzimy do centrum...
AKAPITGdy w końcu dochodzimy do centrum Mszany, wpadamy na chwilę do delikatesów. Dlaczego tanie wina są takie dobre? Bo są dobre i tanie. Kupujemy na wieczór półwytrawne czerwone. 25 km w poziomie 1200 m w pionie. Zasłużyliśmy!
koniec
Beskid Wyspowy - lista wycieczek