Wstęp
Strona główna
dzień1 dzień2 dzień3 dzień4 dzień5 dzień6 dzień7 dzień8 dzień9 dzień10 dzień11



...poprzedni dzień
Dzień 1, 11 czerwca 2010 r.
czyli blaski i cienie podróży Polskimi Kolejami Państwowymi
i nie tylko...
AKAPITMoja peregrynacja tak naprawdę rozpoczyna się w autobusie linii 501, wiozącym mnie na dworzec PKP w Krakowie. Z plecakiem na plecach, ciężkim, ale znośnie, stojąc w autobusie czuję, jak moja czarna podkoszulka staje się powoli czarną mokrą podkoszulką. Na zewnątrz temperatura przekracza 30 stopni. Wewnątrz jest znacznie więcej. Ale to nie jest szczyt, o czym miałem się przekonać już niedługo.
AKAPITNa dworcu melduję się, jak to zwykle ja, znacznie wcześniej niż było to konieczne. Czasu na odstanie w ogonku do kasy mam aż nadto. Wystarcza go również na poszukiwania jako tako chłodnego miejsca. Jako tako, oznaczało mniej więcej tyle, że można tam oddychać, nie narażając się na poparzenie dróg oddechowych. Jakieś pół godziny przed odjazdem pociągu zjawia się Marta. Paznokcie u stóp pomalowane w kolorze deep burgundy metalic zapowiadają zdecydowane nastawienie do życia i wszelkich przeciwieństw. Marta z uśmiechem oświadcza, że właśnie ma temperaturę około 37 stopni i czuje się raczej kiepsko, ale nie odpuściłaby tej wyprawy za nic na świecie. A ja w tym momencie myślę, że 37 stopni to właściwie nie tak dużo porównując je z temperaturą otaczającego nas powietrza. A kto wie, może nawet mniej?
AKAPITPo chwili kobiecy głos dochodzący z głośników zapowiada wjazd naszego pociągu na peron "czeci". Wcześniej ten sam głos anonsował przyjazd pociągu z "Czebini". Popielato-bordowy skład elektryczny zajeżdża z łoskotem i piskiem hamulców od strony Płaszowa. Musiał stać tam dość długo w pełnym słońcu, bo po wejściu do wagonu czuję nagle, jak skóra na moich ramionach schnie, łuszczy się i powoli odpada, a białka oczu ścinają się na twardo. Piekarnik to najłagodniejsze określenie jakie przychodzi mi do głowy teraz, gdy piszę te słowa, a temperatura na zewnątrz sięga 20 stopni i jest przyjemny wiatr.
AKAPITUdaje nam się znaleźć miejsca po północnej stronie wagonu, co pozwala mieć nadzieję na brak słońca wypalającego siatkówkę oczu. Chociaż brudne szyby i tak stanowią dość bezpieczny filtr UV. Siedzenia z przytulnego, twardego laminatu w ogniście czerwonym kolorze nie dają specjalnej wygody, ale za to nie powodują przyklejania się wszelkich możliwych części garderoby do ciała. Ruszamy mniej więcej o czasie. Ruch powietrza spowodowany otwarciem wszystkich okien daje nam nieco wytchnienia.
AKAPITZ lekkim opóźnieniem, spowodowanym zapewne przez czynniki obiektywne, docieramy do Przemyśla. Tu odbierają nas Iza i Romek, po czym wspólnie rozpoczynamy pierwszą w czasie tej wyprawy wspinaczkę na wzniesienie, na którym stoi dom Ryśka. To u niego mamy spać tej nocy. Reszta wieczoru upływa nam na spożywaniu wina wiśniowego domowej produkcji Ryśka, skądinąd wyśmienitego oraz wspomnieniach i opowieściach z wcześniejszych wypraw. Wieczór, podobnie jak cały dzień, jest bardzo ciepły, więc Romek decyduje się spać w ogródku. Reszta towarzystwa, mniej odporna na hałas, a bardziej na wysokie temperatury, wybiera jednak spanie w domu.


U Ryśka przed domem

Romek, Iza i Marta wspominają wcześniejsze wspólne wyjazdy
następny dzień...