Wstępu ciąg dalszy  
Strona główna

dzień1 dzień2 dzień3 dzień4 dzień5 dzień6 dzień7 dzień8 dzień1 dzień20 dzień11


...poprzedni dzień
Dzień 8, 20 lipca 2013 r.
AKAPITOd rana deszcz, deszcz, deszcz. I wiatr. Naprawdę silny. Chwilami zmieniający kierunek, tak że raz nadyma nasz dom z prawej, raz z lewej strony. Zresztą od jakiego rana? Wiać i padać zaczęło już w nocy, tyle że ze stoperami w uszach tego nie słyszeliśmy. Nie jest to łatwe ani przyjemne, lecz w celach wiadomych co pewien czas trzeba się wydostać na zewnątrz. Na szczęście deszcz momentami traci na sile. Musimy wstrzeliwać się w takie krótkie przerwy. Robimy remanent zapasów. Porcja płatków owsianych, resztka chleba, dwie paczki sucharów, pasztet drobiowy, kilka jednorazowych dżemików, trochę lokalnego kremu czekoladowego, dwie zupki w proszku. To niewiele, jednak musi wystarczyć do jutrzejszego popołudnia. Na szczęście wydatek energetyczny nie będzie dziś wielki. Przy okazji odkrywam niemiłą niespodziankę w postaci kałuży pod matą. No, pięknie, jeszcze tego nam brakowało. Przecież tu są piachy, teren nie jest podmokły, więc jak to się u licha stało??? Zagadka dość szybko zostaje rozwiązana. Wczoraj trochę za słabo naciągnąłem tropik albo obluzował się pod wpływem podmuchów. Na skutek wiatru woda z tropiku spływała na ścianę sypialni i po niej do wnętrza namiotu, tworząc niewielką kałużę. Szybko poprawiam naciąg i osuszam rozlewisko. Na szczęście nic nie uległo zalaniu. Zwłaszcza śpiwory. Bo choć puchacze są lekkie, to na mokro nie nadają się do niczego. Wiatr wieje znacznie silniej niż wczoraj. Namiotem szarpie we wszystkie strony i zaczynam się niepokoić o jego całość. I oczywiście o szczelność. Nie sposób jest wyjść na zewnątrz, więc śniadanie musimy przygotować i zjeść w środku. Jest to mało wygodne, ale musimy sobie poradzić. Udaje nam się nie doprowadzić do pożaru, a nawet ugotować wodę na herbatę. W skrócie można powiedzieć, że dzień upływa nam dosyć monotonnie i niespiesznie. Wiatr to słabnie, to się nasila, a deszcz ciągle pada. No cóż, dokładnie tak miało być. Tym razem prognoza była trafiona w 100%, jak zresztą większość z tych zapowiadających tutaj deszcz. Basia z braku innego zajęcia czyta od deski do deski przewodnik po Norwegii podarowany nam przez spotkanych wcześniej Polaków. Ja w tym czasie zastanawiam się, jak lepiej umocować namiot i zabezpieczyć go przez coraz silniejszym wiatrem. Gdy w końcu deszcz na moment traci na natężeniu, wychodzę i dowiązuje dodatkowe odciągi. Buduję też z kamieni,  bali  drzewa  i  znalezionych  w  okolicy  śmieci  coś  w

rodzaju prowizorycznej, niskiej zasłony. Może choć trochę spowolni rozpędzone strugi powietrza próbujące porwać nasze schronienie i zakłóci ich bieg. Wykorzystuję do tego również plecaki schowane w grubych foliowych workach. Zastanawiam się czy po kilkudniowym używaniu worki te nie są już dziurawe, a nasze plecaki mokre. Wolę teraz nie sprawdzać, przekonamy się jutro... Moje wysiłki nie idą na marne. Namiot stoi stabilniej i furkocze nieco mniej. Najwyższy czas, bo od tego hałasu szumi nam już w głowach, choć przynajmniej nie narzekamy na brak wentylacji.
AKAPITPostanawiamy zmodyfikować nieco nasz plan powrotu. Zakładaliśmy, że z Moskenes do Bodø popłyniemy porannym promem o 6:00. To jednak wiązałoby się z koniecznością spędzenia jeszcze jednej nocy na wyspach. Kempingu wolelibyśmy uniknąć z racji ceny, więc idąc trzy dni temu z Moskenes do Reine szukaliśmy po drodze miejsca na rozbicie namiotu. To może by się znalazło, ale zniechęca nas pogoda. Pobudka przed  5  rano  i  pakowanie  się   w  wysoce 


prawdopodobnym deszczu nie kojarzy się nam dobrze. Po naradzie postanawiamy więc, że jutro po powrocie do Reine przeczekamy tam tak długo jak będzie to możliwe, a wieczorem przejdziemy do Moskenes i popłyniemy promem nocnym. Wypływając o północy, prom zapewni nam symboliczny 3,5 godzinny nocleg, a po zawinięciu do Bodø będziemy się martwić co dalej.
AKAPITNasz dzisiejszy obiad składa się z kilku sucharów i zupki z gorącego kubka Knorra. Skromnie, ale przejadanie się jest bardzo niezdrowe. Zwłaszcza przy chwilowym braku perspektyw na spalenie nadmiaru kalorii. Poobiednie leżakowanie i zawiązywanie sadła zajmuje nam resztę popołudnia. Na poprawę pogody nie ma żadnych widoków, niebo jest zaciągnięte, a zza ściany deszczu nie widać nawet odległego o 500 metrów morskiego brzegu. Deszcz pada przez bity cały dzień. Nawet na wymuszone potrzebą chwili wyjścia z namiotu musimy wybierać momenty, gdy natężenie opadów jest co najwyżej ciut mniejsze. Ani się spostrzegliśmy, jak ranek zmienił się w południe, to niepostrzeżenie przeszło w popołudnie i w końcu nadciągnął wieczór. Tak sobie myślę co by było, gdyby jakimś cudem stanęły nam wszystkie  zegarki?  Przecież  na  zewnątrz  cały  czas  panuje  ta  sama
wilgotna szarość, po której w żaden sposób nie da się określić nawet pory dnia. Kontakt sms-owy z domem pozwala nam zasięgnąć informacji na temat pogody na jutro. Powinno być lepiej.Choć co konkretnie to „lepiej” będzie oznaczać w praktyce i na ile się sprawdzi, do końca nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Znamy już norweskie prognozy, których trafność jest pełna tylko w przypadku zapowiadanych opadów. Jedno mnie uspokaja i poprawia nastrój. Jeżeli nie zdarzy się coś absolutnie nieprzewidywalnego, jutro opuścimy Lofoty. A dalej może być już tylko lepiej. I nie powiem, żebym myślał o tej chwili ze smutkiem...
następny dzień...