Wstępu ciąg dalszy strona główna
dzień1 dzień2 dzień3 dzień4


poprzedni dzień...

Dzień 2,
4 czerwca 2016 r.
mapa


AKAPITOkoło godziny drugiej dojeżdżamy do Poznania. Pociąg ma tu 45 minut przerwy w podróży. Jest to spowodowane doczepianiem kolejnych wagonów z innego pociągu. I tu do mojego przedziału dosiada się przedziwna para. Nie mam możliwości im się przyjrzeć, bo jest ciemno, ale wystarcza mi to, co słyszę. Kobieta niby pyta czy są wolne miejsca, ale i tak dość bezpardonowo wkracza do przedziału. Prawo ma, bo miejsca de facto są. W tej chwili nawet trzy. Znów udaje mi się zachować swoje jedno dodatkowe na nogi. Kobieta zaczyna mówić. Jakby do nas będących już w przedziale, ale niekoniecznie. Po prostu mówi, bo wewnętrzny imperatyw jest za silny by przestać. W każdym razie z jej słów wynika, że towarzysz jest jej mężem. Ale z ich dalszej wzajemnej rozmowy wnioskuje, że taki z niego mąż, jak ze mnie anglikański pastor. Czy znacie Hankę Bielicką i jej sposób mówienia? Jeżeli nie znacie, to sięgnijcie do źródeł, których pełno w sieci. To jest ten właśnie typ. Mówi głośno (jest trzecia w nocy!) i bez przerwy. Mówi o wszystkim i o niczym. Przeważnie o niczym. Przypisuje sobie niby mimochodem jakiś wysoki naukowy tytuł, podczas gdy z jej słów i sposobu wysławiania się wyraźnie wynika, iż może mieć profesurę co najwyżej z uprawy marchewki, a doktorat z kopania ziemniaków, względnie z „konserwacji powierzchni płaskich”, jak eufemistycznie określa się sprzątanie. Zastanawiam się nawet przez chwilę nad zwróceniem jej uwagi na niestosowność takiego głośnego zachowania o tak późnej (a może wczesnej?) porze, ale szybko dochodzę do wniosku, że to kompletnie bezcelowe. Po prostu Ten Typ Tak Ma. Jeżeli zestrofowana nawet na chwilę zamilknie, to ta chwila nie będzie trwała dłużej niż 30 sekund, po czym wszystko wróci do normy. Jej normy. Ze słowotoku wyłapuję, że jadą do Krzyża. Nooo... To będą długie dwie godziny.
AKAPITW Krzyżu nasz przedział robi się cichy i przestronny. Tylko ogrzewanie przez cały czas daje nomen omen popalić. Niebo  zaczyna z wolna szarzeć i robi się coraz jaśniej. Dobra, w takim razie spróbuje już nie spać. Nad polami i łąkami pojawiają się pasemka porannych mgieł. Czasem widzę grupki saren buszujące w młodym zbożu. Szykuje się piękny, słoneczny dzień.

...pasemka porannych mgieł...
AKAPITKwadrans przed szóstą zatrzymujemy się w Szczecinie Dąbiu. Wysiadam. Mógłbym jechać do samego Świnoujścia, ale przesiadając się tu na pociąg Regio zyskuję pół godziny, bowiem mój TLK jedzie jeszcze do Szczecina Głównego, skąd dopiero wracając przez Dąbie, jedzie nad morze. Po kilku minutach Regio się zjawia. Wsiadam do ładnego biało-niebieskiego czterowagonowego Impulsa*. Lubię te pociągi.   Miałem   okazję   nimi   kilka    razy

...Lubię te pociągi...
podróżować już w czasie zeszłorocznych wakacji. Jako jedyne z Impulsów, które dotąd znam od środka, mają w oknach przeciwsłoneczne rolety. Bardzo przydatna rzecz. Kupuję bilet u konduktorki. Mój weekendowy tego pociągu nie obejmuje, ale na 8,92 zł mnie stać. A co?! Jest prawie pusto więc nie mam problemu ze znalezieniem miejsca. Jak zwykle siadam przy szklanym ekranie. W miarę upływu drogi pojawia się coraz więcej mgielnych pasm. Mało tego, mgła staje się jakby gęstsza i jej warstwa wyraźnie się pogrubia. Niespecjalnie mnie to cieszy, bo liczyłem na słońce w Świnoujściu.
AKAPITTymczasem w okolicy Międzyzdrojów jest już po prostu pochmurno. Kręcę z dezaprobatą głową. Opalać się co prawda zamiaru nie miałem, jednak te kilka promyczków...
AKAPITGdy dojeżdżamy do Świnoujścia, nie mam już żadnych złudzeń. Słonko zastrajkowało. Do tego temperatura i spora wilgotność powietrza sprawiają, że szybko zapominam o przedziałowym upale. Truchcikiem biegnę  na  prom  przewożący  mieszkańców  Świnoujścia z wyspy Wolin, na której znajduje się stacja kolejowa i port. Kontrolnie spoglądam na zegarek.
AKAPIT– No bracie, za dużo czasu to ty nie będziesz tu miał. Trzeba mocno nogi wyciągać, a jeszcze zakupy są do zrobienia.
AKAPITTak po prawdzie to kupić muszę jedynie wodę do picia, bo coś tam do jedzenia jeszcze mi zostało. Poza tym dziś w planach jest prawdziwy obiad. Co z tego, że dopiero za kilka godzin i w zupełnie innym miejscu Polski. Ale będzie.
AKAPITProm kursujący pomiędzy leżącą na wyspie Wolin dzielnicą Warszów, gdzie znajduje się m.in. stacja kolejowa, a wyspą Uznam, gdzie rozłożyło się centrum miasta, właśnie odpływa. Udaje mi się wsiąść w ostatniej chwili. Sama przeprawa przez Świnę trwa 5-6 minut, ale trzeba doliczyć czas na załadunek zazwyczaj kilkunastu samochdów. Przepływamy obok stojących w porcie dużych promów morskich, a po chwili także w pobliżu portu wojennego, gdzie „zaparkowane” są nieco inne promy, służące do przewozu wojska i pojazdów wojskowych.

pływający do szwedzkiego Ystad prom Baltivia

prom Żeglugi Świnoujskiej Bielik III transportujący pasażerów i samochody osobowe pomiędzy dwiema dzielnicami Świnoujścia
AKAPITWysiadam. Wystarcza jeden rzut oka na rozkład rejsów powrotnych i już wiem, że aby mieć pewność, iż nie ucieknie mi kolejny pociąg, muszę zdążyć na ten odpływający za pół godziny. No to nie poszaleję. Na plażę i z powrotem nie dojdę, nie ma szans. Nawet po parku nie pospaceruję. Wracam, gdy dochodzę do wniosku, że właściwie najrozsądniej było zostać w porcie. Po drodze w sklepie kupuję wodę. Mimo panującej tu umiarkowanej temperatury, w głębi kraju spodziewam się zupełnie innej pogody. Zapas wody to podstawa.
AKAPITWsiadam na prom. Z lekka już nerwowo spoglądam na zegarek. Załadunek samochodów trwa i trwa. Mija chyba z 15 minut zanim prom w końcu odbija od brzegu. Jest 8:02. O 8:15 odjeżdża pociąg powrotny. W zasadzie powinienem bez problemu  zdążyć,  ale  z  myślą o spokojnym sfotografowaniu stacji i jej przyległości muszę się już raczej pożegnać. Robię zaledwie jedno zdjęcie stojącej tu lokomotywy, nawiasem mówiąc tej samej, która przyciągnęła mnie z Krakowa, gdy mój pociąg wjeżdża na peron. Jest to ten sam Impuls, którym przyjechałem do Świnoujścia. Czeka na niego sporo osób, ale na szczęście nie mam problemu ze znalezieniem wolnej czwórki*. Gdy tylko wyjeżdżamy poza wyspę Wolin, pogoda znacznie się poprawia. Taki mały kawał z samego rana.

Ta sama "siódemka" ma portret na poprzedniej stronie, w Trzebinii

...mój pociąg wjeżdża na peron...
AKAPITWysiadam w Szczecinie Dąbiu. Znam już tę stację dość dobrze. W czasie ostatnich wakacji wizytowałem ją dwukrotnie. Za każdym razem robiąc sporo zdjęć. I ten raz nie jest całkiem bezowocny. Udaje mi się ustrzelić dwie lokomotywy Skody jeżdżące dla CTL Logistics. Jedna jedzie luzem w poszukiwaniu pracy, druga w mozole ciągnie wagony. Kolejnym składem przetaczającym się przez stację jest mój TLK Barnim ze Szczecina Głównego do Katowic. Ja pojadę  nim  jedynie
do Poznania. Wcześniej oceniam ilość ludzi oczekujących na dworcu. Jeżeli w Szczecinie Głównym nie było kompletu, to nie powinno być problemu z miejscami. Swoją metodą zaczynam od ostatniego wagonu. I rzeczywiście od razu znajduje prywatny przedział. Po chwili wtacza się do niego mężczyzna o kulach targający wielką torbę. Ponieważ ma spore problemy z poruszaniem się, zastanawiam się jak udało mu się wsiąść do wagonu. Sadowi się naprzeciw mnie. Gdy pociąg rusza, zaczynamy rozmawiać. Przypłynął promem ze Szwecji, jest Ślązakiem (co zresztą zauważam po pierwszym wypowiedzianym przez niego zdaniu), ma tam pracę na budowie, ale uległ wypadkowi i wraca na kurację do domu do Zabrza. Chociaż to dość prosty człowiek, jest zafascynowany Szwecją i Szwedami, a zwłaszcza ich mentalnością. Porównuje je do Polski i Polaków i, co tu dużo mówić, to porównanie nie wypada bardzo korzystnie dla naszego kraju i rodaków. Chciał pokazać Szwecję swojemu synowi, ale wypadek pokrzyżował mu plany.
AKAPITNa pogawędkach dwie godziny z „ogonkiem” mijają nam szybko i ani się oglądam, jak dojeżdżamy do Poznania. A tutaj ma czekać na mnie Maja. Wysiadam, rozglądam się po peronie i... nic. Majki nie ma. Wykonuję szybki telefon i ustalamy wzajemne położenie. Po przywitaniu idziemy do jej akademika. Na szczęście Jowita, bo tak zwie się ten przybytek jest położona dwa kroki od dworca. Z nieukrywaną przyjemnością biorę prysznic. Co prawda przyjemność tę burzy mi widok pięknej plantacji okazałego grzyba pod łazienkowym sufitem, jednak o to akurat trudno mieć pretensję do kogo innego, niż do administracji budynku. Nawiasem mówiąc, w miare wolnych miejsc Jowita udziela także  komercyjnych  noclegów, a więc zanim ją wybierzecie jako swoją przystań, warto sie dobrze zastanowić.
AKAPITTeraz obieramy kierunek na bar mleczny. Bo obiad się należy, jak coroczna podwyżka emerytury. Zjadam kalafiorową i pierogi z mięsem. Maja wciąga dwie porcje chłodniku. Została nam mniej więcej godzina do odjazdu kolejnego pociągu. Spędzamy ją na szybkim spacerze po poznańskiej dzielnicy Jeżyce najeżonej starymi, ale eleganckimi kamienicami. Do tego panuje tu cisza i spokój, a małe uliczki nie są zbyt ruchliwe. W sumie niezłe miejsce do zamieszkania.


AKAPITO 14:35 na peron poznańskiego dworca wtacza się pociąg TLK Ukiel z Zielonej Góry do Olsztyna Głównego. Miejsce znajduję bez trudu. Oczywiście przy oknie w pustym przedziale, do którego po chwili dosiada się tylko jeden pasażer. Jest nieźle. Jednak moje zadowolenie pryska po wizycie konduktorki sprawdzającej bilety.
AKAPIT– Ale będzie się pan musiał przesiąść, bo to jest pierwsza klasa, a pan ma bilet na drugą.
AKAPITWyrażam swoje zwątpienie, bo jestem pewny, że wsiadałem do wagonu klasy drugiej. Okazuje się, że ten akurat wagon ma połowę miejsc klasy pierwszej, a połowę drugiej i idąc wzdłuż niego w czasie poszukiwań, zmiany tej nie zauważyłem. Bez szemrania zbieram manatki i kombinuję w którą stronę iść. Do końca składu czy do lokomotywy? Ponieważ jestem w przedostatnim wagonie, wybieram dłuższą drogę. I słusznie jak się okazuje. W pierwszym wagonie bez problemu odnajduję pusty przedział, w którym rozpieram się jak perski szach.

Gdzieś na szklaku
AKAPITPo pewnym czasie dojeżdżamy do Kutna. Znam to miejsce! Byłem tu zeszłego lata. Chwilę później wspomnień ciąg dalszy – Toruń   Główny.    To    tutaj    nocowałem w hostelu znajdującym się na dworcowym peronie. Na stacji w Toruniu trzech młodych miłośników kolei  filmuje  składy.  Robię  im z daleka zdjęcie. Kto wie, może kiedyś spotkamy się na YouTubie? Pomiędzy dwiema toruńskimi stacjami – Toruniem Głównym i  Toruniem  Miasto  przejeżdżamy

Młodzi rosną na robocie ;-)
przez długi kratownicowy most rozpinający swoje przęsła nad leniwie płynącą w dole Wisłą. Most ten oglądałem mniej więcej z jej poziomu w zeszłym roku. Teraz, z bliska robi wrażenie bardzo zaniedbanego. Niemal słychać zjadającą go rdzę, która brązowymi liszjami gęsto wychodzi z pod starej, łuszczącej się farby.

Most kolejowy w Toruniu...

...i panorama na ciągnący się w oddali nowy most drogowy
AKAPITKilkadziesiat minut i kilometrów dalej budzą się następne wspomnienia, tym razem dość specyficzne. Jabłonowo Pomorskie. To w tym miasteczku rok temu na skutek własnego gapiostwa utknąłem na noc, spóźniwszy się na ostatni pociąg. Baraczek, w którym usiłowałem przetrwać, ciągle stoi i straszy powybijanymi szybami.
AKAPITPo drodze do Olsztyna podziwiam piękne  kujawskie  i  warmińskie   krajobrazy.


"Najlepszy hotel w mieście"
Niebo, na którym w ciągu dnia piętrzyły sie miejscami kłebiaste chmury, doprowadzając nawet do lokalnych burz, teraz powoli sie oczyszcza. Słońce z wolna zniża się i wydłuża cienie drzewom, krzakom, a nawet łanom zbóż zieleniejącym na pofałdowanych polach. Pięknie jest! Szkoda, że pociąg jedzie tak szybko, bo te widoki warte byłyby dłuższej kontemplacji.




AKAPIT– Olsztyn Główny, stacja końcowa, prosze wysiadać! – powinienem usłyszeć dobiegający z peronu głos konduktora. To jednak nie te czasy. Obecnie o miejscu postoju najczęściej informuje system informacji pasażerskiej, jak pompatycznie nazywa się zazwyczaj charczące głosniki w przedziałach wagonów. W nowszych skladach dochodzą do tego komunikaty na wyświetlaczu lub ekranie monitora. Technika wszędzie zastępuje żywego człowieka.
AKAPITW Olsztynie czeka mnie kolejna przesiadka. Do odjazdu następnego pociągu mam 50 minut. Wykorzystuję go po swojemu. To i tak za mało czasu, by wyjść gdzieś do miasta, biegam więc po peronach z aparatem. Zamiast przejść podziemnych wykorzystuję w tym celu przejścia przez tory w poziomie szyn, które są  oznakowane  znaczkiem  inwalidy.  Dla  mnie
przekaz jest jasny, prosty i logiczny. Są przeznaczone dla osób mających problemy z poruszaniem się po schodach. Jednogłośnie uznaję, że trzy śruby w stawie biodrowym oraz parę innych problemów zdrowotnych (że nie wspopmnę tu o orzeczeniach kilku komisji lekarskich) uprawnia mnie do korzystania z tych przejść w sposób oczywisty. No i przechodzę po nich w tę i z powrotem, bo, a to ciekawa lokomotywa, a to słońce świeci nie z tej strony. Nie uchodzi to uwadze trzech panów ze Straży Ochrony Kolei, którzy po pewnym czasie  osaczają  mnie z dwóch stron, chcąc zapewne uniemożliwić potencjalną ucieczkę. Tyle, że ja uciekać nie mam najmniejszego zamiaru, bo nie uważam, bym zrobił cokolwiek nagannego. Okazuje się, że moja interpretacja oznaczeń przejścia rozmija się nieco z interpretacją SOK-istów. Owszem, mogę się po nim poruszać, ale jedynie w asyście uprawnionych pracowników kolei odpowiednio przeszkolonych i ubranych w odblaskowe kamizelki. Skąd jednak takiego pracownika wytrzasnąć, jeżeli czeka się tylko kilkadziesiąt minut na przesiadkę? Ano trzeba na 48 godzin wcześniej taką darmową usługę zamówić, najlepiej telefonicznie. A jeśli 48 godzin  wcześniej  nie  wie  się,  że  w  danym  dniu  będzie  się w danym miejscu? Nooo... właśnie. Absurdalność niektórych polskich przepisów godna jest księgi rekordów Guinessa... Nie rzucam się jednak, bo z własnej ex-pracy znam jedną z podstawowych zasad zachowania wobec wszelkiej maści funkcyjnych, mówiącą, że z dużą dupą wszędzie się człowiek wciśnie, ale z dużą gębą nigdzie. Gram niedoinformowanego biednego inwalidę, który z braku lepszego zajęcia zajmuje się fotografią kolejową (i to akurat prawda). SOK-ista wyglądający na najważniejszego w trójcy pyta mnie o dane i coś tam skrobie w swoim notatniku. Ja w tym czasie opowiadam o milionie swoich problemów, które uniemożliwiają mi normalne funkcjonowanie w otaczającej rzeczywistości i zmuszają do tego typu zachowań. Trochę łżę, ale tylko trochę. Bo tak naprawdę tylko zawziętości wobec moich licznych choróbsk i silnej niechęci do pamiętania o nich zawdzięczam, że jako tako sprawnie poruszam się po matce ziemi.
AKAPITSOK-ista spisawszy wszelkie dane, a uprzednio wyjaśniwszy na czym polegała niestosowność mojego zachowania, spogląda na mnie przeciągle i pyta.
AKAPIT– Panie Łukaszu, jest pan żonaty?
AKAPIT– Nooo... jestem – nie bardzo wiem do czego zmierza, choć coś mi się kołacze po głowie ze starych czasów.
AKAPIT– No to niech pan idzie, bo życie pana już dość pokarało.
AKAPITBiedaczek... Pewnie mówi z autopsji, bo ja akurat do swojej żony zastrzeżeń mieć nie mogę. Wręcz przeciwnie. Musi mnie bardzo kochać, skoro pozwala na takie eskapady. Udaję jednak, że kupuję ten suchar mający uchodzić za świetny dowcip.
AKAPITPrzyznaję, zazwyczaj unikam chodzenia po torach na oczach pracowników różnych kolejowych i nie tylko kolejowych służb, nawet w miejscach nazwijmy to dyskusyjnych, jak te właśnie przejścia dla inwalidów. Rozumiem ich i staram się nie drażnić, bo w razie wypadku co najmniej część odpowiedzialności spada na nich. Dziś zgubiło mnie chyba zmęczenie po nieprzespanej nocy, bo widziałem ich doskonale. Po prostu coś mi tam w procesorze nie zatrybiło. Na szczęście wyszedłem z tej opresji  obronną  ręką.  Robię  jeszcze  kilka  fotek,  ale  już z użyciem przejścia podziemnego. SOK-iści są jeszcze w zasięgu wzroku. Mojego i ich.

Zmodernizowana lokomotywa SU42 używana do ciągnięcia składów na liniach typu "unplugged" - bez trakcji elektrycznej

Wypożyczona od Czechów lokomotywa zwana nurkiem* lub okularnikiem. Chyba nie muszę tłumaczyć dlaczego.

Elektryczny zespół trakcyjny Stadler FLIRT3, jeden z najnowszych nabytków PKP IC
AKAPITKilka minut później na peron wjeżdża mój kolejny pociąg. To IC Mazury do Warszawy Gdańskiej. Cieszę się, bo po raz pierwszy będę miał okazję pojechać nowym nabytkiem PKP IC –  elektrycznym zespołem trakcyjnym Stadler FLIRT3*, wyprodukowanym, a raczej zmontowanym w Polsce, w siedleckich zakładach Stadlera. Rozglądam się po peronie i widzę, czy może raczej nie widzę pasażerów. Jest zaledwie kilka osób oczekujących na ten pociąg. Rentowność takiego połączenia nie jest więc chyba zbyt wielka, ale w końcu to nie mój problem. Ja jestem zadowolony, bo wygląda na to, że będę miał do dyspozycji cały bezprzedziałowy wagon. Miejsce wybieram długo, bo a to ma do dyspozycji za małą część okna,  a  to  do  toalety  za  daleko...  Ale  w  końcu  mam  prawo, a przede wszystkim możliwość sobie  trochę  powybrzydzać.  W  efekcie  długich  porównań i eksperymentów zajmuję jedno z czterech miejsc przy dużym stoliku. Jest wygodnie. O wiele

FLIRT3 od środka

bardziej wygodnie niż w ciasnym Pendolino. Dla porównania siadam i w fotelach umieszczonych jeden za drugim. Nie ma porównania! Jest o wiele wygodniej. Nie ma koszmarnej śmietniczki umieszczonej na wysokości kolan, o którą stale obijam sobie nogi we włoskim wynalazku. Nie mam miarki, ale wydaje mi się, ze fotele są też nieco luźniej rozstawione. Strona estetyczna także nie pozostawia zastrzeżeń. Ładne niebieskie obicia foteli podobają mi się znacznie bardziej niż te buro-zielonkawe w „niewychylnym wahadełku”. Toaleta jest niestety ciasna. Tu zdecydowanie prym wiodą nowe pociągi różnych kolei regionalnych, w których najczęściej są one przystosowane  dla  osbób  niepełnosprawnych. W Pendolino i we Flircie jest tylko jedna taka toaleta na cały ośmiowagonowy skład. Oczywiście zdaję sobie doskonale sprawę, że chodzi o racjonalne wykorzystanie przestrzeni, niemniej pozostałe toalety zazwyczaj są bardziej ciasne niż te w starych "kiblach". W dodatku
lustro stanowiące drzwiczki szafki, za którymi znajdują się jakieś urządzenia sterujące, ma tendencję do uchylania się i ukazywania migających LEDami wnętrzności. Ogólnie jednak jestem pozytywnie zaskoczony. Kurcze, już lubię ten pociąg! Po ruszeniu składu moje zadowolenie nie mija. Pociąg sunie cicho, miękko i szybko. Korzystając z obecności gniazdek elektrycznych, doładowuję komórkę i tablet. Jest energia!
AKAPITDwie i pół godziny mijają bardzo szybko i oto już wysiadam na Dworcu Gdańskim w Warszawie. Jest całkiem ciemno. Przed chwilą minęła godzina 22. Po peronie snują się ostatni pasażerowie. Czekają na kolejkę SKM lub ostatnie dziś pociągi Kolei Mazowieckich. Ale widzę też kilka osób z solidnymi walizkami. A jedyny pociąg dający możliwość odleglejszej podróży, to TLK Polaris do Kołobrzegu, na który i ja czekam. W miarę upływu czasu ludzi z walizkami zbiera się coraz więcej. Na szczęście w dalszym ciągu jest to ilość bezpieczna, biorąc pod uwagę, że pociąg na tej stacji zaczyna swój bieg. Wypróbowaną metodą zacznę od ostatniego wagonu. Faktycznie, gdy pociąg przyjeżdża, do tego akurat wagonu prócz mnie wsiada tylko jeden mężczyzna. Uściślając, jest to wagon przedostatni, bowiem ostatni jest wagonem sypialnym. Wchodzę do przedziału obok zajętego przez mężczyznę. Jakoś tak raźniej będzie mieć kogoś za ścianą. Szybko dochodzę do wniosku, że najlepszym (choć nie najbezpieczniejszym) rozwiązaniem będzie pójście spać. Najpierw jednak muszę się odpowiednio zabezpieczyć. Plecak co  prawda  nie  pod  głową,  ale  na podłodze trzymany „za rękę”, kasa i dokumenty schowane głęboko, drobniaki w portmonetce

Łorsoł baj najt
w kieszeni na nogawce spodni, ale przygniecionej nogą. Oczywiście sen w takich warunkach jest raczej przerywany, ale udaje mi się zdrzemnąć.

* - odnośniki z wyrażeń okraszonych gwiazdką prowadzą do wyjaśniającego ich znaczenie kolejowego leksykonu


dzień pierwszy...