wstęp strona główna
dzień1 dzień2 dzień3
poprzedni dzień
Dzień 2,
29 sierpnia 2013 r.
mapa odcinka KTT

AKAPITRanek wstaje słoneczny, ale noc była chłodna, więc mój namiot jest mocno zroszony. Rozwieszam go więc do wyschnięcia na pobliskich krzaczkach, a sam przygotowuję śniadanie. Po wczorajszym dniu postanawiam do swojego marszu wprowadzić nieco regularności. Po każdych pięciu kilometrach będę robił 15 minut przerwy, a co drugą piątkę odpocznę pół godziny i w tym czasie podładuję ogniwa chemiczne w układzie pokarmowym. Ponieważ marsz po torach jest dość monotonny, taki podział na odcinki i pośrednie cele pozwoli mi nieco lżej znosić trudy tej podróży.
AKAPIT Niedługo po starcie dochodzę do stacji w Pisarzowej, gdzie osiągam chwilową kulminację wysokości. Jestem na około 500 m n.p.m. Budynek stacji oczywiście jest zamknięty na głucho, ale nie wygląda na mocno zdewastowany. Mijam go i kieruję się dalej w stronę Limanowej. Cały czas idę wśród łąk, pól i luźno rozrzuconych zabudowań. Jeszcze przed wejściem do miasta robię przerwę na odpoczynek. Z braku lepszego miejsca rozkładam się po prostu na torach. Po chwili mija mnie młoda dziewczyna. Widzę w jej oczach zdumienie. W sumie wcale jej się nie dziwię.

Kościół w Mordarce
AKAPITPo około 2,5 godzinie od rozpoczęcia marszu dochodzę do Limanowej. Jest tu duża stacja. Właściwie była, bo podobnie jak na całej trasie jej infrastruktura jest w znacznej części zdemontowana lub rozkradziona. Jednym słowem nie nadaje się do użytku. Na jednym z torów zauważam coś w rodzaju kanału, który prawdopodobnie był kanałem oczystkowym – miejscem w którym opróżniano popielniki parowozów.

Limanowa

Kanał oczystkowy
AKAPITWspółczesny budynek stacji powstał jako typowy socrealistyczny klocek. Jego poprzednik został zniszczony w czasie II wojny światowej. Obecnie mieszczą się tam sklepy i skład budowlany. Oparty o ścianę budynku stacji stoi Miejscowy. Czas płynie mu niespiesznie. Z trzymanej w ręku butelki sączy z wolna piwo. Zagaduje mnie. Tłumaczę mu skąd i gdzie idę. Powody odpuszczam, mógłby nie zrozumieć moich intencji. Wdajemy się w rozmowę na temat zamknięcia linii. Dla miasta to spory krok wstecz, bo kolej po pierwsze zapewniała miejsca pracy, a po drugie transport. Oczywiście w tę drugą lukę szybko wskoczyli właściciele busów i wielkich ciężarówek, ale te z kolei rozjeżdżają i tak nie najlepszej kondycji drogi. Autochton wiąże spore nadzieje z planowaną budową nowej linii kolejowej z Podłęża przez Szczyrzyc, która miałaby skrócić drogę pociągów z Krakowa w kierunku Nowego Sącza i Krynicy (przez Limanową) oraz Zakopanego (przez Mszanę Dolną). Wiązałaby się oczywiście z modernizacją nieczynnej linii 104, a ranga Limanowej na pewno by wzrosła. Węzłowa stacja miałaby znajdować się w Piekiełku, do którego dotrę już wkrótce. Jak jednak wynika z ostatnich doniesień medialnych, plany budowy nowej linii na chwilę obecną można ułożyć na długiej półce przeznaczonej do przechowywania pobożnych życzeń zaraz obok inicjatyw zmierzających do budowy krakowskiego metra.
AKAPIT Schodzę na chwilę do miasta i znów uzupełniam zapasy. Jeszcze raz zjadam kilka bananów i popijam „Kubusiem”. Z nowymi siłami wracam na tory. Działające (o dziwo) wyjazdowe semafory świetlne usiłują mnie znów zniechęcić do dalszej drogi podając ciągle ten sam czerwony sygnał. Po chwili mijam leżące po lewej stronie szlaku tereny należące niegdyś do limanowskiej rafinerii nafty.
AKAPITPrzełomowym wydarzeniem, które miało wpływ na życie gospodarcze i społeczne miasta, było rozpoczęcie w roku 1906 budowy rafinerii nafty w Sowlinach. Powstała ona na gruncie zakupionym od Kazimierza Marsa (lokalny przemysłowiec, właściciel m. in. browaru w Limanowej [przyp. autora]). Przedsięwzięcie zrealizowała spółka francuska występująca pod nazwą „Światło i Siła”. W najbardziej pomyślnym dla rafinerii okresie, przypadającym na lata 1909 – 1911, przerabiano rocznie 11 tysięcy ton ropy sprowadzanej z okolic Borysławia. Powstanie tego dużego, nowoczesnego zakładu przemysłowego było początkiem prawdziwego skoku cywilizacyjnego. Obiekty towarzyszące części produkcyjnej do dziś zadziwiają urodą architektury i nowoczesnością wielu rozwiązań. Budynki mieszkalne posiadały spłukiwane wodą ubikacje, łazienki, pralnie i dwie niezależne instalacje wodne: z wodą   przemysłową  oraz  pitną.   Do  utrzymania  zieleni   zatrudniano   ogrodników.  Nie
zapomniano też o kortach tenisowych przy willach, o budynku kina „Marzenie” oraz o kasynie z reprezentacyjną salą, gdzie odbywały się bale i koncerty. Przy rafinerii działał teatr, orkiestra, Robotnicze Stowarzyszenie Spółdzielcze „Jedność”; to tylko niektóre nowinki socjalne i kulturowe, które przyniosło ze sobą uruchomienie tego zakładu.
[źródło: http://www.mbp.limanowa.pl/ebook/_PDF/pl/bogacz-pl.pdf]

AKAPIT
Począwszy od roku 1930 z uwagi na małą opłacalność przetwórstwo ropy w rafinerii było stopniowo ograniczane aż do roku 1934, kiedy to Francuzi opuścili Polskę. Zakład formalnie zamknięty przez jakiś czas wytwarzał jeszcze energię elektryczną, w którą zaopatrywane było centrum miasta. Reaktywacja rafinerii nastąpiła w czasie okupacji niemieckiej, gdy była tu produkowana benzyna na potrzeby działań na froncie wschodnim.
AKAPITW przeszłości na tereny zajmowane przez rafinerię prowadziła kolejowa bocznica. Dziś w wysokich trawach i zaroślach trudno doszukać się nawet śladów po niej.
AKAPITW okolicy niegdysiejszego zakładu doszło również do dużej katastrofy kolejowej. W maju 1968 roku w czasie remontu linii ze stacji w Limanowej stoczyło się 11 wagonów pociągu roboczego, częściowo załadowanych gotowymi odcinkami torów, które miały być wymieniane. W tym czasie około 2 km od stacji stał pociąg roboczy z lokomotywą i robotnikami wykonującymi prace remontowe. Z uwagi na znaczny spadek dochodzący do 20 promili (jest to spadek o 2 m wysokości na każde 100 m odległości) wagony rozpędziły się do prędkości ok. 90 km/h i z impetem uderzyły w stojący skład. Na szczęście nikomu nic się nie stało ponieważ robotnicy i obsługa pociągu zdążyli wcześniej odskoczyć na bezpieczną odległość, ale większość wagonów uległa całkowitemu zniszczeniu.
AKAPITOkoło kilometra dalej przekraczam most na Łososinie i chwilę potem dochodzę do stacji w Łososinie Górnej. Niestety w tym miejscu pogoda pokazuje mi język i zsyła krótki, ale intensywny deszcz. Na szczęście przebyta już odległość przypomina mi, że właśnie nadszedł czas na odpoczynek. Skrzętnie z tego korzystam, lokuję się pod niewysokimi drzewkami i okrywam peleryną. Sytuacja pogodowa nie wygląda najlepiej. Od zachodu dość szybko i nisko przemieszczają się ołowiano-szare chmury, z których, co widać wyraźnie, lecą w kierunku ziemi pionowe smugi skroplonej wody. Plamy jasności widoczne nad Pasmem Łososińskim na wschodzie są coraz mniejsze, coraz mniej jasne i coraz bardziej się oddalają. Moja przyszłość na szlaku Kolei Karpackiej jest teraz też coraz mniej jasna, bo wysłuchana naprędce prognoza pogody wygląda mało optymistycznie. Niespecjalnie uśmiecha mi się wędrówka w deszczu. W najgorszym razie będę próbował wracać busem do domu. Ale tylko w najgorszym.

Most na Łososinie

Pasmo Łososińskie Beskidu Wyspowego
AKAPITTymczasem deszcz ustaje, a deszczowe zasłony w oddali nieco się rozwiewają, więc decyduje się iść dalej. Teraz przez jakiś czas będę szedł „po równym”. Pierwszy krótki odcinek już znam. Szedłem nim na początku lipca i to tutaj właśnie zrodziła się myśl przejścia całej trasy z Nowego Sącza do Chabówki. Wtedy jednak świeciło piękne słońce.
AKAPITPo mokrym torze idzie się jeszcze gorzej, bo metalowa wąska powierzchnia robi się dodatkowo śliska. Nie przeszkadza to wcale idącemu kilkadziesiąt metrów przede mną kotu, który zapewne wybrał się na południowy spacer lub za chwilę spotka się gdzieś z kolegami i wspólnie pójdą na myszki. Pręgowany futrzak maszeruje przed siebie stąpając z gracją i bez wysiłku po wąskiej, stalowej ścieżce. No, ale on jest kotem. Mnie tymczasem zaczynają dokuczać  łydki  ciągle 
naciągane przy ześlizgiwaniu się z szyny. Achillesy też nie są z tego powodu zbytnio szczęśliwe.
AKAPITNa trasie pomiędzy Limanową, a Tymbarkiem doszło do kolejnego na linii nr 104 wypadku kolejowego, choć ten miał w sobie pierwiastek nieco komiczny. Otóż w latach 70 XX wieku miało tu miejsce najechanie pociągu na samochód osobowy. Na szczęście nie pociągnęło za sobą tragicznych skutków. Oficjalna wersja mówi, iż na niestrzeżonym, doskonale widocznym ze wszystkich stron przejeździe kolejowym samochód Polonez nie ustąpił pierwszeństwa pociągowi towarowemu, na skutek czego doszło do zderzenia z lokomotywą. Wersja nieoficjalna (nigdzie nie potwierdzona na piśmie, jednak z uwagi na przekazy ustne bardzo prawdopodobna) jest jednak nieco ciekawsza. Otóż drużyna parowozu ciągnącego kilkuwagonowy skład towarowy zauważyła na przecinającej szlak i prowadzącej do zabudowań polnej drodze formujący się korowód weselny, na czele którego znajdował się rzeczony Polonez. Ponieważ pociąg miał pewien rozkładowy zapas czasu, drużyna postanowiła tę sytuacje wykorzystać. Lokalny zwyczaj pozwala zagradzać drogę nowożeńcom tzw. „bramą”, na której ci muszą się wykupić. Walutą obowiązującą w takich wypadkach jest zazwyczaj wysokoprocentowy produkt otrzymywany w procesie rektyfikacji. Jako że w podgórskich rejonach kraju tradycje gorzelnicze od wieków były mocno ukorzenione, na co nie pomagały żadne akcje zbrojnego ramienia władzy ludowej, dzielna załoga parowozu zwietrzyła nielichą okazję. Drużyna zatrzymała więc skład kilkadziesiąt metrów przed przejazdem, a rozpoczęła jazdę dopiero w chwili, gdy ruszył i weselny korowód, chcąc go tą dość nietypową bramą zablokować. Mimo ciągłego gwizdu na cześć młodej pary kierowca Poloneza chciał wykazać się fantazją i sprytem i usiłował przejechać przed lokomotywą. Jak nietrudno się domyślić nie udało mu się to. Samochód nadawał się potem jedynie do kasacji, ale wedle ustnych relacji ten drobny incydent nie zakłócił przebiegu weselnych uroczystości.
AKAPITDochodzę do przystanku w Piekiełku. Niewielki budynek stacyjny odbiega kształtem od najczęściej dotąd spotykanych na trasie. Z wysokim, dwuspadowym, stromym dachem bardziej przypomina styl podhalański niż austro-węgierski. I chyba podoba mi się najbardziej z dotąd widzianych. Prawdopodobnie na skutek nieznanej kosmicznej katastrofy również i tu czasoprzestrzeń uległa zakrzywieniu, albo i nawet zapętleniu. Czas zachowuje się tu zgoła inaczej niż w znanym nam wszystkim zwariowanym świecie. Więcej powiem. Stacja i okolica wygląda jakby przypisana jej nazwa była adekwatna z co najmniej jednego powodu. Bo chyba tylko rzeczony gospodarz tego miejsca wpada tu czasem powiedzieć:
AKAPIT– Dobranoc.
AKAPITPo niecałych 30 minutach docieram do kolejnego mostu na Łososinie. Jestem w tej chwili dokładnie w połowie drogi. 38 km od Nowego Sącza i 38 od Chabówki. Z tej okazji robię sobie krótki odpoczynek niedaleko ogrodzenia zakładów produkcyjnych „Tymbark”. To tutaj powstają nasze ulubione soki, między innymi często kupowane przeze mnie w drodze „Kubusie” (to nie jest lokowanie produktu, naprawdę całą rodziną je lubimy). Do zakładów wiodła niegdyś kolejowa bocznica. Pozostał po niej zaledwie ślad w niezbyt wysokiej trawie. Stacja w Tymbarku też już dawno zapomniała o swoim przeznaczeniu. Mieści się w niej teraz niewielki sklepik z chemią, a o kolejowym rodowodzie przypomina jedynie duża tablica z nazwą stacji..

Most w Tymbarku
AKAPITZawijam na chwilę do miasta i w sklepie robię małe zakupy. Wracam na szlak po kilkunastu minutach. Pogoda się poprawiła. Momentami świeci nawet słońce, ale zdaję sobie sprawę, że taki stan może nie trwać długo, więc nie ociągam się i ruszam dalej. Słupki kilometrowe cały czas przypominają mi, jaka odległość dzieli mnie od celu mej peregrynacji. O dziwo większość z nich wygląda na świeżo lub przynajmniej w miarę świeżo odmalowane. Zwracam szczególną uwagę na jeden wskazujący dość charakterystyczną wartość. Choć przyznaję, jest ona charakterystyczna dla zupełnie innej dziedziny.
AKAPITMijam niewielki cmentarzyk. Moją uwagę zwraca dość nietypowa figura Chrystusa. To znaczy figura jest w miarę typowa, ale cos nie tak jest z proporcjami. Jej ręce są zdecydowanie za długie, do tego zakończone dłońmi wielkości wideł...
AKAPITPo przeciwnej stronie widzę panoramę rozciągającego się w oddali Łopienia, przede mną zaś zaczyna wyłaniać się trójgraniasta korona Śnieżnicy. Linia, podobnie jak w okolicy Męciny, biegnie  tu  malowniczo


Po lewej Śnieżnica

Panorama Łopienia
meandrując pomiędzy licznymi terenowymi przeszkodami w poszukiwaniu jak najmniej męczącej drogi. Od czasu do czasu wjeżdża na mostek lub przepust, bardzo często przecina polne drogi. Tuż przed stacją w Dobrej k. Limanowej czeka mnie przeprawa przez najwyższy na trasie wiadukt. Ma 6 przęseł, ponad 30 m wysokości i 143 m długości. Rozciąga się nad głębokim jarem, dnem którego   biegnie   polna   droga.  Wchodzę  na
most z niejaką obawą, bo betonowe płyty ułożone wzdłuż toru wyglądają średnio solidnie, a do tego lekko ruszają się przy każdym kroku, wydając niepokojący dźwięczny odgłos. Wybieram więc marsz po podkładach. Krok jest tu co prawda siłą rzeczy krótszy, ale za to pewniejszy.

Wiadukt przed Dobrą k. Limanowej
AKAPITKilkaset metrów za wiaduktem dochodzę do stacji. W dawnych czasach była tu niewielka parowozownia, w której stacjonowały 3-4 lokomotywy używane jako wspomagające do tzw. trakcji podwójnej. To określenie oznacza dodatkową drugą lokomotywę ciągnąca składy na bardzo stromym odcinku z Mszany Dolnej do Dobrej. Obiekt ten został rozebrany dopiero po II wojnie. Przed stacją wita mnie pierwszy na trasie semafor kształtowy. Na samej stacji jest ich kilka. Częściowo zdewastowane z opuszczonymi bezradnie, pozbawionymi stalowych ścięgien ramionami wyglądają smutno. Miejsce to pamiętam z 2005 roku, kiedy przyjechaliśmy tu pociągiem retro ze skansenu w Chabówce. Właściwie niewiele się tu od tego czasu zmieniło. Wokół roznosi się zapach drewnianych kolejowych podkładów, rdzy i tęsknoty za czasami, w których stacja tętniła życiem, codziennie odprawiając po kilka pociągów. Teraz nawet te muzealne z Chabówki tu nie dojeżdżają, kończąc swój bieg w Mszanie Dolnej.

W dali Śnieżnica

AKAPITRuszam dalej. Przede mną wznoszą się majestatycznie ciemnozielone, zalesione zbocza Śnieżnicy. Za mną szeroko rozkłada się Łopień, a zza niego wygląda nieśmiało królowa Beskidu Wyspowego – Mogielica. Na zachód od niej widoczny jest Ćwilin. Po północnej stronie toru widzę zaś niewielkie kopki Pieninek Skrzydlańskich, a nieco dalej stoki Ciecienia, Lubomira i Kamiennika. Szlak cały czas wijąc się wśród zielonych pól, wspina się pod górę. Niestety natura chce mi pokazać, jak małą i bezbronną istotą jestem wobec jej wszechwładnego majestatu i zsyła na mnie kolejny deszcz. Wyraźnie chce mi popsuć przyjemność wędrowania. Ten największy przeczekuję pod drzewami, ale tym drobnym staram się już nie przejmować.

Po lewej Łopień, za nim Mogielica, po prawej Śnieżnica, a za nią Ćwilin

Pieninki Szkrzydlańskie

Pieninki Szkrzydlańskie

Od lewej Lubomir, Kamiennik i Ciecień
AKAPITPrzede mną ostatni dziś odcinek do Kasiny Wielkiej. Dam radę żeby nie wiem co. Po drodze mijam jeszcze przystanek w Skrzydlnej. To najwyżej położony punkt na całej trasie. Leży na 608 metrach n.p.m. Sam przystanek jest obrzydliwym w swej formie kanciastym klockiem postawionym tu, jak głosi z dumą wmurowana weń tablica, w 1977 roku pod patronatem ZSMP i przy udziale państwowej dotacji, ale uwaga – rękami miejscowego społeczeństwa. Zapewne w czynie społecznym... Mijam okratowany i osypujący z siebie tynk budyneczek, rzucając tylko okiem na wiszący w oknie rozkład jazdy z przed 14 lat.
AKAPITTeraz zagłębiam się w bukowy las. Linia trawersując dość stromy północny stok Śnieżnicy, wiedzie przezeń wąską przecinką. Ciemne chmury na niebie i wysokie drzewa dookoła powodują, że nagle robi się dużo ciemniej niż do tej pory. Panuje cisza. Wokół rozlega się tylko cichy szept spadających z drzew kropel niedawnego deszczu. To one powodują, że szyny lśnią blaskiem, o który nie podejrzewałbym ich rdzawej natury.
AKAPITRaźno maszerując przed siebie, nagle kątem oka dostrzegam pod nogami kształt, kolory i ruch nie pasujące do tutejszego rudokamiennego statycznego podłoża. Spoglądam w dół i zauważam plamiasto-żółtą salamandrę niezgrabnie przemierzającą torowisko. Uśmiecham się w duchu z satysfakcją, bo salamandry z racji swego przyzwyczajenia do nocnej aktywności raczej nie są często widywane za dnia. Sam okazję do ich obserwacji na żywo miałem zaledwie kilka razy w życiu. Dokumentuję więc nasze spotkanie fotografią i żegnam się nie niepokojąc małego kolorowego płaza. Pokonuję zaledwie kilkadziesiąt metrów,

gdy pod moimi nogami dostrzegam kolejną czarno-żółtą ogoniastą i wyłupiastooką istotkę. Ale mam szczęście! Dwie salamandry jednego dnia i to prawie w tym samym miejscu. Mina mi rzednie gdy po kolejnych kilkunastu krokach dostrzegam jeszcze jedną, i jeszcze jedną... O! A tu dwie! Zaczynam liczyć. Licznik zatrzymuje się w okolicy dwudziestki po około pięciuset metrach od pierwszej napotkanej. Wszystkie dostrzegłem na torach. Zapewne w pobliżu było ich jeszcze więcej.
AKAPITPrócz salamandr wyglądam też strumienia, z którego mógłbym nabrać wody do umycia się, a i co tu ukrywać do picia. Niestety padający niedawno deszcz zamienił wszystkie spływające z góry niewielkie strumyczki w wątpliwej przejrzystości cieki. Do tego po lewej stronie toru jest dość głęboki rów, a po prawej stromo opadające zbocze. Łatwo nie będzie, bo nie mam najmniejszego zamiaru moczyć moich wybitnie mało górskich decathlonowych pseudo adidasków w wysokiej i obficie zroszonej deszczem trawie. W końcu mi się udaje. Namierzam jako tako czysty ciurek i nabieram wody do butelek. Przy okazji z lekka się spłukuję. Teraz czas rozglądnąć się za miejscem do

Przede mną Lubogoszcz
spania. Odnajduję je dopiero w Kasinie Wielkiej na małej łączce niedaleko dwóch stacji – kolejowej i narciarskiej. Ta ostatnia jest oczywiście nieczynna z racji pory roku. Kolejowa bezterminowo. Zresztą od 2005 roku była tylko przystankiem, a i to wyłącznie dla dojeżdżających tu wówczas pociągów retro, ale jest chyba najbardziej malowniczo położona na całej trasie. Stojący wśród wysokich kasztanowców stacyjny budynek jest niezagospodarowany, ale bardzo ładny i w miarę dobrze utrzymany. Pewnie z tego względu razem z zabytkowymi pociągami z muzeum w Chabówce stacyjka brała udział w realizacji kilku filmów m. in. „Katynia” Andrzeja Wajdy czy „Listy Schindlera” Stevena Spielberga.
AKAPITTuż poniżej stacji znajduje się cmentarz wojenny nr 364 z I wojny światowej. Pochowano na nim 20 żołnierzy austro-węgierskich i 1 niemieckiego, którzy polegli tu w czasie walk prowadzonych w grudniu 1914 roku.
AKAPITMiejsce pod namiot wybieram dość długo, rozglądając się po okolicznych łąkach i łączkach. Jak zwykle rozkładając obóz w okolicy zabudowań, starannie upewniam się czy nie będę tu nikogo kłuł w oczy i czekam z rozbiciem namiotu do  zmierzchu. Ten  zresztą

zapada już niedługo, bo pora zrobiła się późna, a i niebo cały czas pozostaje zachmurzone. Wsuwam się w śpiwór i szybko zasypiam. Kilometry odliczone podkładami dają o sobie znać.
następny dzień