wstęp jednodnióki - lista wycieczek strona główna


3 luty 2017 r.
trasa:
Kołobrzeg – Piła Główna – Szczecin Główny – Kołobrzeg
[478 km / 3 pociągi]

mapa

AKAPITZa oknem panuje szarość i nieprzyjemny wilgotny chłód. Wstaję z pewnym ociąganiem i przygotowuję śniadanie. Do dworca PKP mam 3 minuty niezbyt szybkim krokiem. Nie, nie przeprowadziliśmy się, a w każdym razie nie na stałe. Jesteśmy z Basią w Kołobrzegu, gdzie tymczasowo zażywamy świeżego morskiego powietrza. Niestety pogoda tym razem nas nie rozpieszcza. Gdy byliśmy tu rok temu, przez większość naszego pobytu świeciło piękne słońce i panował lekki mróz. W połączeniu ze świeżym puszystym śniegiem na plaży dawało to naprawdę cudną nadmorską zimę. Teraz jest inaczej. Bardzo inaczej. Nawet spacerować się nie chce, bo mimo że temperatura obiektywnie jest wyższa, to jednak chłód przejmuje zdecydowanie głębiej. Poza tym plaża, jak zresztą w chyba każdym miejscu na ziemi ma dwie strony. Lewą i prawą. I ja te obydwie strony już znam. Więcej powiem. Znam je dość dobrze, by nie powiedzieć bardzo dobrze lub wręcz doskonale. I niewiele jest mnie tu w stanie zaskoczyć. Może by tak zatem oddalić się nieco od brzegu? Rzecz jasna nie w kierunku otwartego morza, bo jak już zapewne wielokrotnie wspominałem, nie jestem typem zwierzęcia wodnego. Pozostaje zatem kierunek dokładnie odwrotny – głębiej wbić się w ląd. Basia z racji konieczności nieco wcześniejszej pobudki nie wyraziła chęci towarzyszenia mi w moich dziwactwach, jem więc to śniadanie sam. Cicho wychodzę, bo choć zbliża się już ósma, nie chcę jej przerywać sennych marzeń. Dwieście metrów marszu ulicą Dworcową i oto jestem przy kasie. Kupuję bilet, o dziwo bez problemów, mimo że jest to kasa PKP IC. Nie jest nawet pomazany markerem*, co już w ogóle wprowadza mnie w lekkie osłupienie. Do odjazdu pociągu zostało pół godziny. By nie marznąć, postanawiam przejść się szybko nad morze.
AKAPITKołobrzeg o tej porze roku jest zupełnie inny niż latem. A o tej porze dnia szczególnie. Nie ma tłumów ciągnących na plażę, nie ma setek samochodów blokujących ruch na ulicach. Jest niemal pusto. Nieco później pojawią się kuracjusze tutejszych sanatoriów i pensjonariusze domów wypoczynkowych. Pomaszerują na plażę, gdzie tak jak my, będą starali się wciągnąć w płuca jak najwięcej jodu. Tylko że jodu jest dziś w powietrzu chyba tyle, co kot napłakał. Wiatr wiejący uparcie od lądu przynosi więcej samochodowych spalin i kominowych dymów niż tego życiodajnego pierwiastka. Morze wyszalało się kilka tygodni temu, gdy szturmem i sztormem uszkodziło kołobrzeskie molo i zrujnowało kilka węższych plaż w okolicy. Teraz odpoczywa. Śpi raczej jak zabite. Na jego niemal idealnie gładkiej tafli nie ma najmniejszej nawet zmarszczki. Znudzone mewy i rybitwy utknęły w tej gładkości, jak gdyby do niej przymarzły. Absolutnie i śmiertelnie martwa natura. Powietrze jest zimne i wilgotne. Wilgotne i szare. Nie bawiąc się w zbyt długie i poetyckie opisy, powiem tylko, że jest po prostu paskudnie.

zniszczona plaża w Ustroniu Morskim

...kolorowy akcent tego szaro-burego dnia...
AKAPITWracam na dworzec. Mój pociąg stoi już przy peronie gotów do drogi. Pomarańczowo-granatowy “tygrys”* jest jednym z nielicznych kolorowych akcentów tego szaro-burego dnia. Na sąsiednim torze stoi nocny TLK*, który przyjechał tu z odległych południowych krańców Polski. Smugi dymu unoszą się znad wagonów sypialnych. W ich “kotłowniach” ciągle jeszcze buzuje ogień. Nieco archaiczny system węglowo-parowego ogrzewania powoduje, że czasem dymią lepiej niż parowozy. Mój “tygrys”, jak na dzikiego zwierza przystało, też ma w sobie sporo ciepła. Wydaje mi się nawet, że za dużo. Muszę się nieco dostosować tekstylnie do tej tropikalnej temperatury. Zajmuję miejsce zaraz za łączeniem wagonów. Już po starcie okazuje się, że nie był to najlepszy wybór. Wagony ocierają się o siebie, skrzypiąc potępieńczo. W dodatku łączące je automatycznie rozsuwane drzwi hałasują równie donośnie.  Tygrysia modernizacja nie powinna być chyba przedmiotem
specjalnej dumy mińskiego ZNTK. O ile mi wiadomo, składy te z niezawodności także nie słyną, ale już z częstych wizyt w warsztatach naprawczych i owszem. Postanawiam ignorować wszelkie hałasy i skupić się na tym, co widać za oknem. Tyle że jest to niestety widok raczej dołujący. Szaro-buro-mglisty. Na polach zalegają resztki brudnego śniegu. Miejscami zastępują je zamarznięte rozlewiska, w których utknęły bele pozostałej po żniwach słomy. Smętne nagie drzewa czynią widok jeszcze bardziej posępnym. Mijane stacyjki także nie tchną optymizmem.

na stacji w Iwinie
AKAPITSzczecinecki smok Kronospan bucha dymem, a może tylko parą, a może tym i tym. W każdym razie nad leżącymi tuż obok dworca kolejowego zakładami przerobu drewna unosi się potężny biały obłok przesłaniający połowę i tak niewidocznego zza chmur nieba. Wspominam swój letni przejazd przez to miasto, jego obskurny dworzec oraz paskudną w smaku zapiekankę z psa trzeciej kategorii omielonego razem z budą. Pogoda była wówczas podobna, jeżeli tylko nie liczyć sporej różnicy temperatur.
AKAPITGdy w Pile rozsuwają się drzwi wagonu, w twarz bucha mi kłąb żółtawego i gęstego niczym śmietana węglowego dymu. Cała stacja jest nim dokładnie zaścielona jak Nowa Huta gazami łzawiącymi w 1981 roku. Dym nie bierze się znikąd. Leniwa, ale przerażająco konsekwentna tłusta smuga wydobywa się z komina jednego ze stacyjnych budynków. Delikatny wiatr dopełnia dzieła, roznosząc ją po zawietrznej i przyginając do ziemi. Smród jest zaprawdę zacny. Węgiel musi mieć sporo “uszlachetniających” go domieszek. Nie zważając na to, robię rundę po peronach odludnego dworca. Dzięki tej determinacji udaje mi się złowić kolejny okaz do mojej kolekcji. To lokomotywa SP32-206 w barwach Przewozów Regionalnych z zapiętym wagonem typu “bohun”*. Jest ona w tej chwili ostatnią czynną lokomotywą z serii dostarczonej do Polski w II połowie lat 80 ub. stulecia przez rumuńskich towarzyszy. Pozostałe 149 sztuk tego typu zostało odstawionych, spisanych,  zezłomowanych
lub zapomnianych. Na sąsiednim torze stoi również PR-owska “stonka”* SP42 z podobnym jak koleżanka wagonem. Do kompletu zauważam także spalinowe “żelazko”* SA108. Przedostatniego dnia włóczęgi po Pomorzu Warmii i Kujawach* jechałem jego braciszkiem bliźniakiem z Chojnic właśnie do Piły. Wisienką na torcie zostaje SA109, czyli Pesa Link* zwany “rekinem”, który schował się na ostatnim peronie. Zatem dzisiejszą wycieczkę już można zaliczyć do udanych przynajmniej pod względem fotograficznym.

SP32 z "bohunem"

SP42 z "bohunem"

"żelazko" SA108
AKAPITByło coś dla ducha, czas pomyśleć i o ciele. Pora nastała wyraźnie obiadowa, o czym przypomina mi coraz bardziej natarczywe burczenie w brzuchu. Mam internetowe namiary na lokalny bar mleczny, postanawiam więc go sprawdzić. Niestety jest mocno oddalony od dworca i by się do niego dostać, będę musiał skorzystać z miejskiego autobusu. Natomiast by dojść na przystanek, muszę przeprawić się przez kilka rzędów kolejowych torów. Nie są specjalnie ruchliwe, a nawet nie wszystkie z nich wyglądają na używane. Mógłbym co prawda pójść do przebiegającej nad torami drogowej estakady, ale komu by się chciało wspinać na długie schody i nadkładać trzy razy drogi? Rozglądam się więc tylko uważnie dookoła, czy nie dojrzę gdzieś charakterystycznych granatowych uniformów SOK-u. Horyzont wydaje się czysty, więc szybciutko przekradam się w kierunku małego rondka noszącego dumne imię Józefa Piłsudskiego. Tuż za nim bez pudła trafiam na autobusowy przystanek. Oczywiście rozkład wcześniej sprawdziłem i wiem, że autobus linii 0 powinien nadjechać za kilka minut. Tak rzeczywiście się dzieje i wsiadam do niemal pustego pojazdu. Siadam z samego przodu, by mieć ogląd sytuacji. Mam przejechać 10 przystanków, liczę je więc uważnie. Na szczęście w autobusie jest też głosowy system informacji pasażerskiej. Autobus kluczy ulicami Piły przez kilkanaście minut. W końcu wysiadam przy kościele na ul. Śniadeckich. Tuż obok, na parterze jednego z czteropiętrowych bloków pod nr 17 na ul. Królowej Jadwigi mieści się ów bar. Skromny na tyle, że nie ma żadnej innej nazwy poza tą, że jest to po  prostu  Bar  Mleczny.
Wewnątrz nie ma tłoku, ale cały czas ktoś się przewija. I po zażyłości z obsługą sądząc, są to stali klienci. Wybór dań jest całkiem pokaźny jak na tak niewielki i położony z dala od centrum lokal. Zamawiam zupę pomidorową – może być z ryżem lub makaronem, wedle uznania. Za podgrzewaną ladą zauważam duże jasne kluchy, których nie widzę w jadłospisie. Pytam – to cepeliny, czyli kluski z mięsem, zatem coś, czego rzadko odmawiam. Porcja to dwie sztuki. Do tego  surówka  z  kapusty  kiszonej.  Szczęka

...tuż obok, na parterze...

...po  prostu  Bar  Mleczny...
opada mi przy kasie, gdzie za wszystko płacę... mniej niż 10 zł. Chwilę później jem bardzo smaczny obiad. Zupa jest gorąca,  przyrządzona z pomidorów, a nie z torebki i pływa w niej słuszna ilość makaronu. Cepeliny kryją w sobie smaczne nadzienie z prawdziwego mięsa, ciasto natomiast ma odpowiednią konsystencję. Surówka smakuje mi najmniej, ale nie grymaszę. Moje rozkapryszone w tej materii podniebienie przyzwyczajone jest do najwspanialszej w tej części galaktyki kapusty kiszonej przygotowywanej przez mamę Basi i naprawdę trudno zadowolić je inną. Czas na krótkie podsumowanie. Jeżeli Drogi Czytelniku będąc w Pile, chciałbyś zaspokoić głód, to Bar Mleczny na ul. Królowej Jadwigi jest miejscem, gdzie bez obaw o układ trawienny i zawartość portfela najesz się do syta i ze smakiem. Warto tu podjechać, nawet nadkładając nieco drogi.
AKAPITZaspokoiwszy głód, wracam na dworzec. Nie zapominajmy, że harmonogram dnia mam dość napięty, a czas płynie nieubłaganie. W drogę powrotną pojadę autobusem linii 4. Jedzie nieco krótszą trasą i nie klucząc po mieście, dowozi mnie na ten sam przydworcowy przystanek. Nie ukrywam zadowolenia, gdy okazuje się, że “rekin”, którego wcześniej widziałem, czekał właśnie na mnie. To nim pojadę teraz do Szczecina. Ciesze się, bo Linkiem miałem dotąd okazję podróżować tylko raz, latem 2015 roku, na krótkim odcinku pomiędzy Koszalinem i Mścicami. Wbrew moim wcześniejszym przypuszczeniom, a i co tu ukrywać, nadziei, w pociągu już jest sporo pasażerów. No tak, mamy piątek, a właściwie piątkowe popołudnie. Rozpoczyna się ogólnopolski czas powrotów. Na szczęście do odjazdu ciągle pozostaje kilkanaście minut, więc ze znalezieniem wolnego miejsca nie mam większego problemu. Jednak do chwili odjazdu skład zapełnia się w około 70%. Ciekaw jestem jak wygląda obłożenie na tej trasie w normalny dzień tygodnia.

SA109 Link zwany "rekinem"

...mgła coraz mocniej tuli się do ziemi...
AKAPITRuszamy niezelektryfikowanym szlakiem w kierunku Wałcza. Będzie to nowy odcinek linii do mojej kolekcji. Wilgotna mgła coraz mocniej tuli się do ziemi. W dodatku temperatura spadła nieco poniżej środka skali i wszystko dookoła zaczyna pokrywać delikatna warstewka szronu. Na szczęście w pociągu jest ciepło. Zresztą przy takiej ilości ludzi nawet ogrzewania włączać chyba nie trzeba.
AKAPITW Wałczu mamy kilkuminutowy postój. Linia jest jednotorowa i wszystkie mijanki odbywają się na stacjach. Czekamy na skład jadący w przeciwnym kierunku. Część pasażerów wysiadła, wsiadła jednak grupa jeszcze bardziej liczna, więc teraz robi się już ciasnawo. Do tego na tutejszym dworcu nie ma kasy biletowej, zatem do konduktorki ustawia się długi ogonek.
AKAPITInternet WiFi w pociągu działa całkiem nieźle, ale nie wiem czemu bądź co bądź nowy zespół trakcyjny* kopci tak, że woń spalin jest wyczuwalna  także  wewnątrz  wagonu.
Czy wspominałem, że w pociągu jest ciepło? No tak, w pewnym momencie robi się nawet bardzo ciepło. Do tego stopnia, że zaczynam toczyć ostry bój z ogarniającą mnie coraz mocniej sennością. Trzygodzinna podróż z Piły do Szczecina nieco się dłuży, bo krajobraz za oknami jest mało urozmaicony. Dominuje szarość gdzieniegdzie złamana brudnawą bielą zleżałego śniegu. Mgła nie odpuszcza i uparcie utrudnia rozpoznawanie bardziej odległych kształtów.
AKAPITW Ulikowie wjeżdżamy na zelektryfikowaną linię prowadzącą tu z Koszalina. Teraz jeszcze Stargard i oto już zbliżamy się do Szczecina. W międzyczasie zapada zmierzch, a o szyby okien mojego pociągu zaczyna siec deszcz. No! Będzie ślisko. Szczecińskie mokre ulice jarzą się czerwienią świateł stojących w korkach samochodów. Piątek po godzinie 16. Suweren wraca po pracy do domu.
AKAPITNa głównej szczecińskiej stacji muszę jedynie przejść na przeciwległą krawędź peronu, gdzie czeka już “smerf”* SA136 do Kołobrzegu. Co prawda do jego planowego odjazdu pozostało jeszcze pół godziny, ale wobec wszechpadającego deszczu, przenikliwego zimna i zapadających ciemności rezygnuję ze spaceru po peronach. Pod względem pojawiającego się taboru sytuację mam rozeznaną i nie spodziewam się tu żadnych nowinek. Wsiadam więc do “smerfa” i zajmuję “czwórkę”* na samym końcu składu. Pociąg sukcesywnie się zapełnia. Gdy ruszamy, jest już niemal pełen, a kolejne zagęszczenie następuje na stacji w Dąbiu. Sporą część pasażerów stanowią robotnicy wracający z pracy w Niemczech, przede wszystkim z Berlina. Nie muszę specjalnie podsłuchiwać, by dowiedzieć się, jakie stawki obowiązują tam dla niewykwalifikowanego pracownika na budowie i ilekroć jest to stawka wyższa niż w Polsce. Robotnik wykwalifikowany to już niemal arystokracja. Snują chłopaki te swoje opowieści, za nic mając obecność innych pasażerów. Część historii jest zapewne okraszona sporą dawką nieco wybujałej wyobraźni i podlana chęcią zaimponowania innym. Jadą do domów z torbami wypakowanymi prezentami dla żon i dzieci. Jadą na weekend, na tydzień, na miesiąc. Bo przecież nie wszyscy mają za granicą stałą pracę. Większość pracuje dorywczo, od budowy do budowy. Po prostu tania siła robocza, z którą tak naprawdę nikt nigdzie się nie liczy. Są jednak dumni, bo zarabiają więcej niż na polskim etacie, którego i tak by nie dostali. Część z nich wysiądzie w Nowogardzie, część w Gryficach, reszta zapewne w Trzebiatowie. Rozpłyną się w ciemnościach nieco zapomnianych dworców równie zapomnianych miasteczek. Wrócą tu za jakiś czas. Ich torby będą znacznie mniej wypchane. Podobnie jak kieszenie. Pojadą w przeciwnym kierunku w poszukiwaniu chleba, pracy, szczęścia. Odwieczna wędrówka ludów.
AKAPITKonduktorka, gdy w końcu dociera do mojego końca wagonu, nie może się nadziwić relacji na bilecie. Zresztą dziś nie była w tym zdziwieniu wcale odosobniona. Oczywiście jej pierwsza reakcja jest standardowa.
AKAPIT– Nie ten bilet – mówi, marszcząc brwi.
AKAPIT– Ten, proszę sprawdzić stacje pośrednie – odpieram delikatny atak, używając równie standardowej odpowiedzi.
AKAPITKonduktorka wczytuje się dokładnie w treść zadrukowanej karteczki i kręci głową z niedowierzaniem. No bo jak to? Kto jedzie ze stacji Kołobrzeg do odległego o niecały kilometr przystanku Kołobrzeg Stadion przez Piłę i Szczecin? Chyba tylko wariat. Na Regiokarnecie* podróżuje się jednak zdecydowanie prościej. Bez dodatkowych pytań, tłumaczeń i zdziwień. Gdyby ktoś z państwa kolejarzy zapytał mnie choć raz o przyczynę, a nie tylko kręcił głową z niedowierzaniem, a nawet politowaniem. Dziś moja odpowiedź byłaby krótka i treściwa.
AKAPIT– Bo znudziło mi się leżenie na plaży.
AKAPITAKAPITDroga do Kołobrzegu mija niespiesznie. Za oknem panują już całkowite ciemności rozpraszane tylko przez reflektory mojego pociągu. Skład systematycznie się wyludnia, a na końcowej stacji wysiada może kilkanaście osób. Jest po 19. Teraz jeszcze 3 minuty spaceru i będę w domu.


* - odnośniki z wyrażeń okraszonych gwiazdką prowadzą do wyjaśniającego ich znaczenie kolejowego leksykonu.
jednodnióki - lista wycieczek