wstęp jednodnióki - lista wycieczek strona główna


27 lutego 2017 r.
trasa:
Kraków Mydlniki – Katowice – Kielce – Ostrowiec Św. – Kielce – Częstochowa – Katowice – Kraków Mydlniki
[685 km / 8 pociągów]

mapa
AKAPITSpać położyłem się o 21:00, co jak na mnie jest porą bardzo niezwykłą. W dodatku chyba dość szybko udało mi się zasnąć, bo gdy o 21:30 zadzwonił Basi telefon, byłem już zupełnie gdzie indziej. Tak wczesny capstrzyk uzasadniać może tylko jedno – równie wczesna pobudka. I jest nie inaczej. Planowałem bowiem wstać o 4:00. W rzeczywistości wstaję nawet kilka minut wcześniej. Swoim zwyczajem kanapki od wieczora czekają gotowe w lodówce, a płatki z mlekiem trzeba tylko lekko podgrzać. Pozostaje jeszcze napełnić termos kawą. Nie ma cudów, w ciągu dnia na pewno będzie mi potrzebna. Czeka mnie dziś długa jazda. Mam zamiar pobić swego rodzaju rekord. Niemal 700 km z powrotem w to samo miejsce, czyli do domu. Bo człowiek musi sobie od czasu do czasu pojeździć.
AKAPITŚwiatła w oknach sąsiedniego bloku można policzyć na placach jednej ręki, gdy cicho wychodzę z domu. Aby się nieco rozruszać, postanawiam nie korzystać dziś z autobusu, a na stację w Mydlnikach pójść pieszo. Ma to jeszcze tę zaletę, że nie jestem uzależniony od rozkładu jazdy miejskich autobusów. Rozkładu, który czasem ma się nijak do faktycznych godzin ich kursowania.
AKAPITNie jest bardzo zimno. Zima jakby dała już za wygraną, choć 3 stopnie szybko uświadamiają mi, że do wiosny pozostał jeszcze niemal miesiąc. 25 minut później dochodzę do stacji. Stacji, która z racji przebudowy przypomina teraz bardziej lotnisko. Połowa torów jest zlikwidowana, a krzaki i nawet trawa na sąsiadującym z nią sporym nasypie wykarczowane są do gołej wapiennej skały. 10 minut później nadjeżdża pociąg do Rybnika, którym ja pojadę do Katowic. Ku mojemu zaskoczeniu zamiast kibla* z oddali słyszę charakterystyczny sygnał ostrzegawczy Impulsa*, a po chwili widzę jego ostre białe światła. Sadowię się w niemal pustym składzie, podbiwszy wcześniej RegioKarnet* u kierownika pociągu. Teraz czeka mnie dwugodzinna czołganina po remontowanym szlaku. Z uwagi na panujące za oknem ciemności wybieram lekką drzemkę.
AKAPITZ sennego odrętwienia budzi mnie rafineryjny smród. To znak, że osiągnęliśmy stację Trzebinia. Zrobiło się już nieco jaśniej. Po wschodniej stronie nieboskłonu słońce z trudem, ale konsekwentnie przebija się przez chmury. Prognozy zapowiadały słoneczny i dość ciepły dzień, więc staraj się chłopie, staraj!
AKAPITIm bliżej Śląska jesteśmy, tym więcej pasażerów widać w pociągu. Jednak miejsca cały czas jest do woli. W końcu kilkanaście minut po godzinie 7 wjeżdżamy na peron katowickiego dworca. Całkiem spory ruch tu panuje. No, ale mamy poniedziałkowy poranek, Większość pędzi do pracy, do szkoły, na uczelnie. Większość. Ale nie ja. Ja spaceruję powoli po peronach i studiuję rozkład jazdy. Muszę być czujny, bo kilkanaście minut przed moim odjeżdża inny skład do Kielc. Pojedzie jednak dłuższą i wolniejszą trasą przez Olkusz, Wolbrom i Sędziszów. W Kielcach będzie dużo później niż mój pociąg, który na sporym fragmencie swojej trasy będzie pędził Centralną Magistralą Kolejową*. Upewniwszy się, z którego peronu odjedzie, idę teraz na przegląd stacji. Stoi tu między innymi TLK* Barnim do Świnoujścia. Ulokowany tuż za lokomotywą wagon pierwszej klasy jest zamaskowany grubą warstwą rdzawego brudu. Podobnie stojący za nim wagon barowy. O dziwo kolejne wagony klasy 2 są czyste. Tym razem drożej nie znaczy lepiej.
AKAPITImitacja damskiego głosu syntetycznej spikerki  zapowiada  wjazd  pociągu  Regio* z Sędziszowa. Z daleka widzę, że to kibel. Widzę nie najlepiej, bo pod słońce, ale coś mi nie pasują jego kolory. Gdy się zbliża, okazuje się, że pociąg ma nowe barwy PolRegio – czerwono-pomarańczowo-srebrne. A może czerwono-pomarańczowo-szare? Jeden czort. Tak czy tak, przemalowanie składów po raz n-ty i to bez żadnej konsekwencji w działaniu jest tylko okazją do utopienia sporej państwowej kasy. A już na pewno nie poprawi pasażerom komfortu podróżowania. Pomijam tu całkowicie kwestię doboru kolorów, bo to rzecz indywidualnej, subiektywnej oceny. Korzystam jednak z okazji, bo to pierwszy w tych barwach skład, jaki udało mi się zauważyć. Robię mu więc dokumentację fotograficzną, choć światło pod dworcowym zadaszeniem dalekie jest od ideału. Chwilę później słyszę zapowiedź

stare na nowo - kibel w barwach PolRegio
pociągu z Kielc. Ten sam skład będzie jechał w kierunku przeciwnym. Zajmuję więc pozycję w blokach startowych. Zupełnie jednak niepotrzebnie. Na peronie prócz mnie nie zauważam nikogo czekającego na ten pociąg. Zgodnie z moimi  przewidywaniami  jest  to  Impuls w malowaniu woj. śląskiego. Na tą trasę wpuszczany jest jedynie tabor nowej generacji zdolny rozwinąć przynajmniej 130 km/h. Zajmuję jedną z licznych wolnych czwórek*. Na poprawę krążenia wypijam część kawy z termosu. Mmmm... Tego mi było trzeba. Choć normalnie kawy nie pijam, to jednak czasem lubię sobie dogodzić. Kawowi smakosze pewnie by mnie jednak wyszydzili, bo ja lubię z dużą ilością mleka i słodką. Ideałem jest dodanie do niej kilku procent... Tym razem jednak procenty z domu wyszli (a może wypłynęli?) i trzeba się zadowolić kawą po abstynencku.
AKAPITDwie minuty przed godziną 8 ruszamy w trasę. Mijamy Sosnowiec, w Dąbrowie Górniczej PLK cały czas twierdzi, że zmienia tamtejszy dworzec dla mnie. Choć jak zauważam, od mojej ostatniej tu wizyty zmieniło się raczej niewiele. Jak cały budynek krył się za ogromnymi przedstawiającymi jego wizualizację banerami, tak kryje się dalej. A może go tam już  wcale  nie  ma?  W  regionie,  w  którym w biały dzień z wagonów kradziony jest węgiel i nie tylko węgiel, wszystko jest możliwe. Szczęśliwie opuszczamy śląską aglomerację, a za Zawierciem wjeżdżamy na CMK. Słońce rozgoniło resztki chmur i panuje niepodzielnie na niebieskim niebie. Szykuje się piękny dzień. Pociąg wyraźnie przyspiesza. Teraz przede mną pół godziny szybkiej jazdy. Przejeżdżamy obok kostkowickiego zalewu. Lody już tu puściły na dobre. Na mijanych polach i łąkach widać spore rozlewiska. Choć zima nie była bardzo śnieżna, to jednak pozostawiła po sobie sporo wody. To dobrze, bo po ostatnich dwóch suchych zimach ziemia bardzo jej potrzebowała.
AKAPITPrzed Czarncą zjeżdżamy z Magistrali, co ma zdecydowanie negatywne odbicie w prędkości pociągu. Do samych Kielc pojedziemy już tempem statecznym. W Rykoszynie, który jest jedną z ostatnich stacji przed Kielcami, zauważam zielono-żółtego Dragona* w barwach firmy Freightliner. Hmmm... trzeba będzie się tu wybrać na polowanie. Tę zwierzynę widziałem  kiedyś  również  z  drugiej  strony  Kielc – w Sitkówce-Nowinach. (Polowanie zostało przeprowadzone i zwieńczone sukcesem, o czym można się przekonać zaglądając do Lokomotywowni lub choćby podlinkowanego hasła w Leksykonie
[przyp. autora])
AKAPITDo celu tego etapu podróży dojeżdżam z dwuminutowym opóźnieniem. Zostaje mi jeszcze pięć na przesiadkę. Dalej pojadę świętokrzyskim Acatusem*. Metą kolejnego odcinka będzie Ostrowiec Świętokrzyski.

...za oknem panuje płowa szarość...
AKAPITMimo słonecznej pogody i błękitnego nieba, za oknem panuje płowa szarość. Ocieplenie przyszło chyba za szybko i pewnie na zbyt krótko, by dać wiośnie czas na sięgnięcie po pędzle i tubki z kolorowymi farbami. Przyroda sama też sprawia jeszcze wrażenie  niedobudzonej  z   zimowego   snu.   Jednak   mamy   dopiero   końcówkę   lutego i najwłaściwszą barwą dla tej pory roku wydawać by się mogła śnieżna biel. Jestem ostrożny w prognozach, bo gdy kilka lat temu tą mniej więcej porą wieszczyłem nadejście wiosny, okazało się, że faktycznie zjawiła się ona z wielkim ociąganiem w drugiej  połowie  kwietnia, a zamiast śmigusa mieliśmy śniegus-dyngus.
AKAPITDojeżdżając do Skarżyska-Kamiennej, mijamy zalew Rejów. Jest zamarznięty niemal na całej powierzchni, choć widać, że lód jest już mocno spracowany i ma chęć się roztopić. Rejowski zalew powstał na początku XIX wieku jako zbiornik  retencyjny  na  rzece

Kamionce – jednym z dopływów Kamiennej. Niszczony przez wojenne zawieruchy był zawsze przywracany do pierwotnego stanu. Po II wojnie został ostatecznie odbudowany przez skarżyskie zakłady zbrojeniowe, dla których miał być zbiornikiem wody przemysłowej. Obecnie pełni funkcję zbiornika wyrównawczego, a także rekreacyjnego. Wokół trwają właśnie intensywne prace przy budowie nowej drogi i ścieżek dla pieszych, a może i rowerów. Nad zalewem położony jest ośrodek rekreacyjny z piaszczystą plażą. Tuż za nim znajduje się natomiast warte zwiedzenia Muzeum Orła Białego – jedna z największych w Polsce plenerowych ekspozycji militariów. Wybieram się tam już od jakiegoś czasu, by odświeżyć wspomnienia sprzed... co tu kryć, około 40 lat. Wówczas  w  ramach  rowerowych  wędrówek  po  Skarżysku i okolicach dotarłem tu z domku moich Dziadków. Od tego czasu muzeum wzbogaciło się o wiele nowych eksponatów, między innymi kuter torpedowy i samolot Ił-14. W latach 70 ub. wieku w ramach ekspozycji muzeum na skarżyskiej stacji kolejowej stał nawet pociąg  pancerny z okresu II wojny. Obecnie znajduje się on na Stacji Muzeum w Warszawie. Do muzeum wybieram się o dłuższego czasu, ale zawsze mi jakoś nie po drodze. Nie inaczej jest teraz.
AKAPITW rejonie przystanku Skarżysko Zachodnie znajduje się bardzo charakterystyczne osiedle obecnie nazwane imieniem Leopolda Staffa. Jednakowe dwukondygnacyjne budynki z szarego kamienia stoją tu czterema równymi rzędami. W sumie jest ich ponad 30. To wybudowane w połowie lat 20 ub. stulecia osiedle robotnicze dla pracowników pobliskiej Fabryki Zbrojeniowej. Budynki wyglądają dziś dokładnie tak, jak wyglądały 90 lat temu. Czas chyba się tu zatrzymał. Po drugiej stronie torów kolejowych mieści się cywilna część zakładów Mesko, niegdyś potentata produkcji przemysłowej zatrudniającego w szczytowym momencie 22 tysiące pracowników. Oprócz produkowanych do dziś w skrytej w lesie części wojskowej broni i amunicji wytwarzano tu także urządzenia AGD, kuchenki gazowe, maszyny rolnicze, rowery, lekkie przyczepy samochodowe i wiele, wiele innych przedmiotów. Na początku lat 90 ub. wieku po restrukturyzacji firmy produkcję znacznie ograniczono. Obecnie cywilne zakłady zajmują się wyrobem urządzeń dla gastronomii oraz maszyn rolniczych, a część wojskowa jest znanym na świecie producentem amunicji.
AKAPITNa skarżyskiej stacji trwa remont. A może jest to likwidacja zbędnych torów? Nie mam pojęcia, okaże się za czas jakiś. Tymczasem spotykamy tu jedynie biało-zielono-żółty skład Kolei Mazowieckich jadący do Radomia.
AKAPITW Wąchocku zauważam pierwszego w tym roku motyla. Jest słonecznie żółty. Może zatem...
AKAPITGdy zatrzymujemy się na stacji w Ostrowcu Świętokrzyskim, następuje spore zaskoczenie. Po naszym przyjeździe stoją tu aż trzy jednostki. “Mój” Acatus, a do tego stojący na bocznym torze Impuls i kibel, na którego tablicy widnieje wyświetlony Kraków Główny. Czyżbym zatem to nim właśnie miał wracać do Kielc? Ilekroć tu dotąd byłem, zawsze wracałem tym samym składem. Cóż zatem za odmiana!

Na stacji...

...w...

...Ostrowcu
AKAPITJest ciepło i słonecznie, właściwie człowiek miałby ochotę zasiąść gdzieś na ławce i pokontemplować budzącą się do życia przyrodę. 15 minut to jednak za mało. Sadowię się więc we wnętrzu starego kibelka, który po kilku minutach całkiem żwawo rusza w powrotną drogę w kierunku Kielc. Niestety świeżo stopniały śnieg odsłonił, a brak świeżej wiosennej trawy nie ukrył pokładów śmieci, które zaścielają okolicę. Stosy plastikowych butelek, foliowe torby, kartony, czasem wręcz worki ze śmieciami przyniesione tu najwyraźniej z czyjegoś domu i wrzucone do rowu. Nie jestem w stanie tego pojąć.
AKAPITKonduktor sprawdzając bilety, uprzedza mnie, że w Skarżysku będzie zmiana składu. Może więc czeka mnie przesiadka na coś lepszego? Najwyraźniej tak, bo przecież niczego bardziej archaicznego niż EN57 na kolei już nie ma. I faktycznie – w Skarżysku na sąsiednim torze czeka już świętokrzyski Impuls, którym pojadę do Kielc. W Kielcach zaś z racji nastania pory obiadowej i wyraźnego poburkiwania w brzuchu pierwsze kroki kieruję do Baru Turystycznego. Dziś jednak będzie łyżka dziegciu do zwyczajowej w tym miejscu beczki miodu. Zupa pomidorowa wydaje mi się za słona, choć to akurat może być zrozumiałe, zważywszy, że sam prawie nie używam soli. Na drugie zamawiam kotlety ziemniaczane z sosem myśliwskim. Wydaje mi się, że pamiętam tę potrawę z dzieciństwa. To jednak zdecydowanie nie to albo pamiętam zupełnie co innego. Kotlety smakują... nijako. Są zdecydowanie za mało doprawione. Ot po prostu utłuczone ziemniaki z pomocą zapewne odrobiny mąki uformowane w płaskawy kształt i lekko obsmażone. Sos zaś... No cóż, mówiąc skrótowo to pływające w rzadkim sosie skrawki kiełbasy, pieczarki, i chyba kiszony ogórek nadający mu kwaśnego smaku. Odgarniam całość i staram się zjeść kotlety na sucho. Idzie mi to z trudem. Można się tym wszystkim zapchać, ale jakichś wysublimowanych walorów smakowych ta potrawa nie posiada. Na pocieszenie dodam, że zapłaciłem za nią razem  z zupą 5,64 zł.
AKAPITPo posiłku w barze idę do piekarni Pod Telegrafem. To również znany mi punkt na mapie Kielc. Kupuję dwie drożdżówki. Będą na deser. Teraz jeszcze wstępuję do kiosku, w którym płacę podatek od marzeń za cenę losu Lotto, po czym wracam na dworzec. Mój pociąg stoi już przy peronie. Znów będzie to Impuls “w skórze”. Mam jeszcze 30 minut do odjazdu, więc mogę nieco powybrzydzać, wybierając miejsce. Zbytnio zwlekać jednak nie mogę, bo skład dość szybko się wypełnia. Ludzie wracają z pracy, a młodzież ze szkół. Jednak choć teraz robi się pełno, zapewne od Włoszczowy będzie już niemal pusto.
AKAPITPogoda cały czas trzyma fason, a słońce raczy ziemię szerokim uśmiechem. Podejrzewam, że słupki termometrów bez wysiłku wspinają się w okolice dziesiątej kreski powyżej zera. Gdy ruszamy i opuszczamy zwartą miejską zabudowę, ukazują się wysuszone trawy na łąkach. Zapewne już wkrótce naród wylegnie z domostw dokonywać równie tradycyjnego co bezmyślnego wypalania traw. Nie mija 10 minut, gdy zauważam unoszący się ku niebu szeroki słup dymu i jasnopomarańczowe języki ognia przemieszczające się bardzo szybko wraz z silnym wiatrem wzdłuż szerokiego pasma okołowiejskich nieużytków. Boże, jak mogłeś stworzyć tak bezdennie głupią istotę i obdarzyć ją wolną wolą?
AKAPITZa Czarncą przecinamy Centralną Magistralę Kolejową i wjeżdżamy na tzw. protezę koniecpolską*. Pociąg zgodnie z moimi przewidywaniami jest już niemal pusty. Prawie wszyscy pasażerowie wysiedli na odcinku z Kielc do Włoszczowy. Zgodnie z rozkładem witają nas kominy częstochowskiej elektrociepłowni. Kilka minut później pociąg zatrzymuje się przy peronie dworca. Gdybym się uparł, mógłbym pobiec i zdążyć na pociąg do Katowic. Jednak upierał się nie będę, bo zanim tam  dojadę  zapadnie  zmrok.  W  Częstochowie  zaś

...witają nas kominy...

...pociąg zatrzymuje się przy peronie...
mam jeszcze szansę za dnia złapać cokolwiek w obiektyw. Faktycznie już po kilkunastu minutach miłego spaceru po dworcowych peronach przez stację majeststycznie przetacza się leciwa Skoda z długim składem cystern, za nią zaś na perony wjeżdżają dwa pociągi PKP  IC*.   Chwilę    po    nich

IC Pilecki z Bielska-Białej do Lublina

TLK Wysocki z Warszawy do Raciborza
nadjeżdża Elf * Kolei Śląskich, który przez Katowice pojedzie do Gliwic. Przynajmniej mam taką nadzieję, bo obserwuję pewne niepokojące komentarze maszynisty i kierownika pociągu poprzedzone resetowaniem się systemu i przygasaniem świateł wewnętrznych. Przypomina mi się styczniowa jazda pociągiem Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Na szczęście dziś jest choć cieplej. Na wszelki wypadek sprawdzam szybko na tablecie alternatywne połączenia. Różowo nie jest, ale szansa na dotarcie do domu istnieje, z tym że nie przez Katowice. Tymczasem jednak po kilku resetach i kilka minut po rozkładowym czasie ruszamy. No, to teraz wóz albo przewóz, bo alternatywa istniała jedynie z Częstochowy. Jeżeli staniemy gdzieś po drodze na amen, to będzie dupa blada. Ale co mi tam! Kto nie ryzykuje, ten Muszynianki nie pije... czy tak jakoś. Zresztą dalej wszystko wydaje się w porządku. I tylko zarobione już opóźnienie procentuje, tak że przed Dąbrową Górniczą musimy zaczekać ponad 10 minut aż wyprzedzi nas jadące z Warszawy Pendolino*. Motyla noga! To daje nam w sumie 18 minut w plecy. Na przesiadkę w Katowicach zostaną mi 4 minuty, kurcze pióro! Oczywiście pod warunkiem, że jeszcze czegoś po drodze nie zainkasujemy. Dla świętego spokoju wysiadam więc w Katowicach-Zawodziu, jedną stację wcześniej przed głównym katowickim dworcem. Pociąg do Krakowa również będzie musiał przez nią przejechać. Kilkanaście minut później nadjeżdża śląski Impuls, którym wrócę do domu. Kolejna miła niespodzianka, choć nie powiem, że nie miałem na niego nadziei. W pociągu pełen luz, miejsc wolnych pod dostatkiem, wyciągam się zatem wygodnie w fotelu i mam teraz dwie godziny na rozmyślania bądź wypatrywanie nielicznych świateł w generalnie panujących za oknami egipskich ciemnościach. I tylko ten drobny niesmak, że zamiast 691 przejadę tylko 685 km. Nic to! Rekord i tak mam w kieszeni.

* - odnośniki z wyrażeń okraszonych gwiazdką prowadzą do wyjaśniającego ich znaczenie kolejowego leksykonu
jednodnióki - lista wycieczek